
Nagle drzwi obudziły się z głośnym skrzypnięciem i pojawiła się w nich Valerie krzycząc:
- Wstawaj śpiochu! Pora na śniadanie! Burczy ci w brzuchu tak, że Samaron mógłby to usłyszeć!
- Kto? - spytała zaspana Rin.
- Nie zadawaj pytań tylko wstawaj! Dowiesz się wszystkiego na miejscu.
- Na miejscu? Czyli gdzie? - spytała zdezorientowana, ale nie otrzymała odpowiedzi.
Gdy dziewczyna wstała, Valerie poleciła jej iść za nią. Stanęły przed drzwiami piwnicy i zaczęły schodzić po długich, krętych schodach. Im niżej schodziły, tym bardziej się rozjaśniało.
Wreszcie weszły do wielkiego pomieszczenia. Nic w nim nie było z wyjątkiem ogromnej kamiennej ramy, w której spływało coś jakby srebrzysta woda powlekana nićmi złota. Rin zaparło dech w piersiach.
- Och, jakie to piękne!
- Prawda? A teraz posłuchaj mnie uważnie. Za chwilę przejdziemy przez portal do Kristalli i nie...
- Co?! Mam przez to przejść?!
- Ale spokojnie! Musisz się wyciszyć, bo inaczej przeniesiesz się tylko w połowie. Za pierwszym razem trzeba uważać.
- Co?! Tylko w połowie?! Ale ja lubię się w całości, nie chcę być tylko w połowie!
- Chcesz, to daj mi rękę. Pomogę ci, tylko mi zaufaj. - powiedziała Valerie ze spokojem.
Dziewczyna złapała kobietę za dłonie i zaczęła powoli oddychać. Wdech i wydech. Wdech. Wydech.
- No, to wskakuj! - krzyknęła Valerie i gwałtownie pociągnęła Rin w stronę przejścia.
To trwało tylko kilka, może kilkanaście sekund. Otoczyła ich świetlista masa, a wokół zawirowały złote nici. Zaczęło robić się coraz jaśniej, aż wszechobecny blask nie pozwolił oczom patrzeć. I nagle wszystko się skończyło. Znalazły się po drugiej stronie.
Były w wielkiej grocie skalnej. Z zewnątrz dobiegał szum wody i śpiew ptaków. Portal za ich plecami połyskiwał spokojnie. Valerie poprowadziła Rin ku wyjściu.
- Mówiłaś, że mam się najpierw uspokoić! Przecież mogło mnie przenieść w połowie! I co byś wtedy zrobiła?
- Przestań tak histeryzować. Zgrywałam się tylko. - Valerie wyszczerzyła zęby w uśmiechu.
Wyszły z groty. Ich oczom ukazał się przepiękny krajobraz. Na środku była wielka polana, na której stał dom otoczony ogrodem. Dookoła rozciągał się wielki, gęsty las. Przy jego brzegu, płynęła rwąca rzeka, którą zapewne było słychać z bardzo daleka.
- Prawda, że pięknie? Nie mogłam się doczekać dnia, kiedy tu wrócę. A teraz chodźmy na śniadanie. Pedro pewnie się nawet nas nie spodziewa!
Gdy zbliżały się do wejścia ogrodu, z domu wybiegł im na spotkanie rosły mężczyzna, krzycząc "Valerie! Valerie, to ty?!". Był przeszczęśliwy. Miał krótkie, kręcone włosy i czerwoną koszulę w kratę. Jego wielkie, orzechowe oczy zaszły łzami, gdy wpadli sobie w ramiona.
- Valerie! Nareszcie wróciłaś! Już myślałem, ze nigdy... - głos uwiązł mu w gardle.
- Już, kochany Pedro, już... jestem... Nigdy więcej cię nie zostawię. - przez chwilę wtulali się w siebie - Ach, zapomniałabym! To jest Rin. - powiedziała, zwracając się w stronę dziewczyny.
- Witaj. Jestem Pedro. Czekaliśmy na ciebie, pewnie chcesz wiedzieć... - nie skończył zdania, bo przerwało mu burczenie w brzuchu jego rozmówczyni - Ojej! Gdzie moje maniery?! Już podajemy śniadanie. Chodź mi pomóc kochanie - tu zwrócił się do Valerie i gestem zaprosił obie do domku.
Ogród, który otaczał dom, w ogóle nie przypominał zwykłego sadu czy rabatek z kwiatami. Tu wszystko porastało jedno warzywo. Kwiaty zamiast liści, miały natkę, krzewy rodziły trójkątne, pomarańczowe owoce wielkości jagód, a z drzew mających marchewki zamiast jabłek czy gruszek, zwisały girlandy marchwiowych pnączy. Tutaj nic nie wyglądało jak rośliny, które zazwyczaj spotykała Rin.
Na końcu kamiennej ścieżki (której głazy tworzące ją, też były trójkątne), stał mały, pomarańczowy domek pokryty zieloną dachówką.
Jednak wnętrze domku, było kompletnym zaskoczeniem. Wielki salon z czerwonymi meblami wykończonymi wzorkiem w kratkę. Ściany koloru białego, nadawały doskonały kontrast. Domowy klimat uwydatniał wielki kominek przy frontowej ścianie. Do kuchni prowadziła szeroka framuga bez drzwi. To pomieszczenie miało jasnoszare ściany z niebieskimi wzorkami oraz brązowym stołem, krzesłami i blatami. Z salonu prowadziły jeszcze gdzieś dwie pary drzwi. Zapewne do sypialni i być może piwnicy.
Na śniadanie podano kanapki z szynką gotowaną w marchewce, sok z marchwi i jabłek oraz ciasto marchewkowe.
Gdy zajadali te pyszności, Rin zadała pytanie, które dręczyło ją od samego początku:
- Co macie teraz zamiar ze mną zrobić?
- My z tobą nic nie zrobimy. Jeśli nie będziesz chciała z nami iść, to twój wybór.
- Czyli mogę wrócić z powrotem do domu?
- Możesz, ale wtedy skażesz nas wszystkich.
- Dlaczego? Co ja mam zrobić? Gdzie wy macie iść?
- Dostaliśmy zadanie przyprowadzenia ciebie do Sunhee. To jest czarodziejka władająca światłem. Wojowniczka słońca. Należy do bractwa, które niestety się rozpadło przez Norama. Zdążyła się uratować tylko ona i Valtameria, ale ta zamknęła się w sobie po stracie przyjaciół odcinając się od świata na górze Evarin. Próbowano do niej dotrzeć, ale droga jest usiana pułapkami. Cała nadzieja w tajemniczej dziewczynie z przepowiedni, która oto siedzi tu.
- Co? Zaraz zaraz. Skąd wiadomo, że to ja?
- Wszystko się zgadza. Na razie nie możemy powiedzieć ci nic więcej na ten temat. Musisz pytać o to Sunhee.
- To wszystko brzmi jak jakaś bajeczka na dobranoc. Skąd mogę wiedzieć, że nie jest wymyślona jak może i cały ten świat? Albo co gorsza, że nie chcecie mi nic zrobić?
- Właśnie przeszłaś przez magiczny portal z obcą kobietą, która jakoś do tej pory cię nie zabiła, dała ci śniadanie, które jesz z jej mężem, który również cię nie ukatrupił i ty jeszcze możesz wątpić w istnienie tego świata i nasze dobre intencje? - wtrącił Pedro.
- Ach. No tak. Faktycznie, masz rację. Nie pomyślałam o tym. Przepraszam, to wszystko jest jakieś nierealne i trochę mnie przeraża.
- W porządku. Każdy by się tak czuł. A teraz kończmy jeść i ruszajmy w drogę. Czeka nas kilka dni przeprawy przez las. Na razie jesteśmy tu bezpieczni, ale lepiej żeby nas tu jutro nie było. Nie wiadomo czy po stronie Norama jest ktoś potrafiący wyczuć krąg energii wysłany przez portal.
- Zmieńmy trochę temat. Na zmartwienia przyjdzie czas później. Rin, jak ci się podoba nasz mały domek?
- Jest wspaniały! Nigdy nie widziałam takich roślin. Ale dlaczego w środku nic nie jest... hmmm... marchewkowe?
- Umówiliśmy się z Pedro, że ja projektuję ogród, a on resztę i tak jakoś wyszło.
- Ale dlaczego marchewki?
- Pracowałam kiedyś na farmie. Była to właśnie plantacja marchwi. Jadłam je codziennie, więc musiałam jakoś urozmaicić jadłospis i przyrządzałam je w różny sposób. Tam też poznałam Pedra. Był pierwszym, który powiedział mi, ze dobrze gotuję.
- No dobra. Dosyć tego dobrego. Czas się zbierać - wtrącił Pedro -
Valerie idź po prowiant, Rin czekaj tu na nas, ja idę po resztę rzeczy.
Po dwudziestu minutach byli prawie gotowi do wyruszenia. Valerie przyniosła trzy torby, do których równomiernie rozłożyli jedzenie i koce. Pedro miał też przy sobie miecz i podręczny sztylet (taki sam jak jego żona) oraz liny i narzędzia. Gdy każdy miał na sobie plecak, usłyszeli trzask gałązki i czyjeś kroki.
Pedro natychmiast zamarł i palcem nakazał ciszę. Po cichu zdjął plecak i wyciągnął sztylet z pochwy. Gestem wskazał kąt, w który miała odsunąć się Rin i jego żona, która również wyjęła broń. Kroki ucichły. Zapadła głęboka cisza. Rin przerażona zachowaniem towarzyszy czekała na to co się miało stać. Klamka poruszyła się. W jednej chwili Pedro wyskoczył do przodu i z impetem otworzył drzwi wyciągając przed siebie sztylet. Nagle zastygł w bezruchu ze zdziwieniem na twarzy. W drzwiach stał elf.