Kazimierz Szymeczko
"Pościg za czarną hondą"
Książka
ta jest z gatunku kryminałów. Wygrzebałam ją gdzieś w starych książkach
u mnie w domu. Nigdy nie chciało mi się jej czytać, bo sprawiała dziwne
wrażenie. W końcu jednak, gdy nie miałam co czytać, a biblioteka była
zamknięta, książkę tę przeczytałam w ledwo dwa wieczory :D
Głównymi bohaterami książki są: zrównoważony haker Gogel, pokręcona
ekolożka Sójka i zakochany w Sójce, grach fabularnych i historii Master.
Wymieniona wyżej trójka mieszka w Rudzie Śląskiej i uczy się w
ostatniej klasie gimnazjum. W wolnych chwilach po lekcjach prowadzi
prywatne śledztwo.
Wszystko zaczęło się
od tego, że Sójka i Master spotkali w lesie motocyklistę, który o mało
nie przejechał zajączka, przy okazji płosząc chyba wszystkie zwierzęta w
okolicy. Potem kradzież sprzętu i pieniędzy ze sklepu fotograficznego
Mastera, a raczej jego rodziców :D.
Paczka przyjaciół postanawia znaleźć tajemniczego motocyklistę i jego
hondę, co też wkrótce im się udaje. Jednak mało nie przypłacili tego
życiem. Więcej wam nie powiem. Sami sobie doczytajcie :P
Cała historia kończy się happy endem, czyli romantycznym spacerkiem
Mastera i Sójki, po tym jak wszystko się skończyło, a przestępcy zostali
złapani.
Podsumowując - książka tak
wciąga swoją fabułą i różnymi tajemniczymi zagadnieniami, że nie można
się od niej oderwać. Całość oceniam na:
"Życie nie jest ani lepsze ani gorsze od naszych marzeń, jest tylko zupełnie inne" - William Shakespeare
poniedziałek, 30 września 2013
"Kristalli" ROZDZIAŁ 5: Naszyjnik smoka
"Już jutro moje urodziny" - pomyślała Rin wyciągając torbę z szafki. Przygotowywała się właśnie do jutrzejszej wycieczki w głąb lasu. Gdy chowała dodatkową bluzę, do pokoju weszła jej mama.
- Co robisz kochanie?
- Nic mamo. Pakuję się, bo jutro idę do lasu.
- Mmhm. Mam pytanie. Będziesz chciała zrobić przyjęcie urodzinowe?
- Niee mamo. Robimy z Lin mały wypad do kawiarni na lody i to mi wystarczy.
- Dobrze kochanie. Jest już trochę późno. Ja idę spać. Jutro jest sobota i muszę pomóc pani Binglet w ogrodzie. Obiecała dać mi cebulki tych przecudnych mieczyków. Więc dobranoc! - i wyszła.
Nazajutrz rano Rin obudziła się dość wcześnie. Usiadła na łóżku, przeciągnęła się ziewając i w piżamie poszła na śniadanie.
- Cześć mamo!
- Dzień dobry kochanie! Wszystkiego najlepszego! Proszę, to dla ciebie. - powiedziała i wręczyła Rin małe, niebieskie pudełeczko. W środku była bransoletka.
- Och, mamo! Jaka śliczna! Dziękuję.
- A teraz siadaj do stołu i zjedzmy śniadanie. - zachęciła i postawiła na stole wielki stos naleśników z polewą malinową i napisem "100 lat".
Gdy już prawie kończyły, usłyszały pukanie i w drzwiach pojawiła się Lin.
- Sto lat, sto lat Lin! - krzyknęła i wyściskała przyjaciółkę. Ona również wręczyła jej mały pakunek. - To dla ciebie. Otwórz! - ponagliła. Rin rozwinęła wstążeczkę i jej oczom ukazała się kolejna, piękna bransoletka.
- Ojej. Jaka ładna! Już druga dzisiaj! Pasuje do tej od mamy!
- Lin, może zechcesz zjeść z nami parę naleśników? - powiedziała mama.
- Z przyjemnością, pani Katheryn.
Po skończonym śniadaniu, dziewczyny pożegnały się i wyszły na dwór.
Kupiwszy lody, usiadły przy stoliku podziwiając widoki.
- Mam nadzieję, że nikogo tu nie spotkamy. - zaniepokoiła się Rin.
- A co to ma do rzeczy? I tak już wszyscy zapomnieli o "śwince" - zaśmiała się przyjaciółka.
- Wiesz, lepiej uważać. A w dodatku nie mam zamiaru widzieć się z Nikkim.
- Taak? Chyba będziesz musiała. Nie patrz w tamtą stronę!
- Co? Gdzie?! Nikki?! No nie, to nie może...!
- Już, już! Spokojnie! Żarty sobie robię. Coś ty taka przewrażliwiona?
- A daj spokój! Słuchaj, mam propozycję. Idziesz ze mną wieczorem na wycieczkę do lasu? O, tutaj niedaleko.
- Coś ty! Na głowę upadłaś? Ojciec mnie nie puści! Zwariowałby chyba.
- No trudno. Idę sama. - zmartwiła się Rin.
- Co? Po co? Nie możemy zrobić sobie piżamowej imprezki?
- No...wiesz... muszę przemyśleć trochę spraw i się odstresować.
- Łażąc po lesie w górach?! Oszalałaś?
- Proszę cię, przestań. Idę i już. Imprezę zrobimy u mnie jutro, dobrze?
- No niech ci będzie. - zgodziła się Lin.
Rin odetchnęła z ulgą. Miała nadzieję, że jej przyjaciółka nie będzie mogła z nią iść, ale nie miała sumienia nic jej nie powiedzieć.
Po południu dziewczyny wróciły do domów. Rin zastała mamę przed domem, gdzie wsadzała do doniczek cebulki kwiatów.
- Cześć mamo! Jak tam mieczyki?
- Ach, patrz jakie duże i ładne cebulki. Będą z nich śliczne kwiaty. Wieczorem pani Binglet zaprosiła mnie na małego grilla, więc nie będzie mnie do późna.
- A to się dobrze składa. Pamiętasz, że idę się przejść do lasu?
- Pamiętam, pamiętam. Trochę mnie to niepokoi. Wiem, że znasz to miejsce od małego, ale...
- Spokojnie mamo. Na pewno wrócę razem z tobą, a nawet szybciej.
- No ja myślę! Na stole masz kilka kanapek. Spakuj je teraz, bo zapomnisz!
I tak Rin wzięła plecak wyruszając na przechadzkę po lesie.
Był piękny, letni wieczór. Słońce prawie już zaszło i na horyzoncie zaczął pojawiać się księżyc. Wśród drzew było cicho i tajemniczo, ale na szczęście była pełnia księżyca, który oświetlał drogę.
Rin szła małą, leśną ścieżką, która miała ją doprowadzić daleko, daleko w bór, aż do Góry Smoka. Przynajmniej tak słyszała. Jeszcze nikt nie zaszedł tak daleko, by ją spotkać.
Dziewczyna szła podziwiając piękno drzew, krzewów, paproci i kwiatów. Nagle spostrzegła błyszczący liście rosnące bardzo daleko od drogi. Wahała się przez długą chwilę, ale że było jeszcze jasno, postanowiła zapuścić się w głąb lasu zbaczając ze ścieżki.
Zbliżyła się do miejsca, w którym zauważyła owe dziwne zjawisko. Były tam wielkie, niebieskawe liście, pokryte świecącym pyłem. Wśród nich wyrosło kilka kwiatów, które przypominały lilie. Były białe i również błyszczały.
Rin przyglądała się z zachwytem. Postanowiła wziąć jednego, aby pokazać mamie, która uwielbiała różne egzotyczne kwiaty.
Ujęła rękami delikatną łodygę i zerwała lilię, która najbardziej świeciła. Odwróciła się w stronę, gdzie, jak jej się zdawało, była ścieżka. Z przerażeniem stwierdziła, że jej tam nie ma. "O nie! Tylko nie to! Gdzie ta droga?! Przecież była za mną!" - myślała gorączkowo rozglądając się. Postanowiła iść w kierunku przeciwnym do kwiatów, gdyż przypomniała sobie, że były na wprost od ścieżki.
Szła i szła. Chodziła w kółko, a gdy minęła ten sam pniak już trzy razy, przypomniała sobie o telefonie. Natychmiast go wyciągnęła, ale mina jej zrzedła. "No nie! Nie ma zasięgu! I bateria się kończy! Co ja teraz zrobię?!" - przestraszyła się. "No trudno. Muszę iść dalej. Przecież nie będę tu tak stać. Zbliża się noc. Trzeba znaleźć jakieś schronienie. Rano na pewno ktoś mnie znajdzie."
Ruszyła przed siebie. Weszła na teren bardziej skalisty. Miała nadzieję znaleźć jaskinię, w której przeczekałaby noc. Rano zastanowiłaby się co robić. Będzie jaśniej i może ktoś zacznie ją szukać.
Po około dwudziestu minutach znalazła małą szczelinę w skale. Nazbierała trochę suchego chrustu i weszła do środka. Wzięła dwa kamienie i stuknęła jednym o drugi. Musiała tak zrobić jakieś trzydzieści razy, zanim posypały się iskry i podpaliły trawę pod patykami. Usiadła i rozglądnęła się po jaskini.
Była mała i całkiem przytulna. Jenak w rogu stał wielki kamień, za którym był korytarz wiodący w głąb góry. Przy nim stała oparta o ścianę pochodnia.
Rin stwierdziła, że jest jakąś durną i walniętą idiotką, skoro bierze tę pochodnię, podpala ją i idzie korytarzem.
Tunel zdawał się ciągnąć w nieskończoność. Jedynym jego plusem zdawało się być to, że stawał się coraz większy i Rin mogła się wyprostować.
Wreszcie dotarła do końca przejścia. Stanęła przed ogromnymi, drewnianymi drzwiami. Były one ozdobione kwiatami i podobiznami smoków wykutymi w skale. Wyglądały niesamowicie.
Rin dotknęła ręką zimnego kamienia. Przez chwilę napawała się chłodem jaki z niego płynął. Przesunęła dłoń po ciemnych, zimnych kształtach. Pchnęła drzwi.
Jej oczom ukazała się wielka, ogromna grota. Jej ściany z kryształu, lśniły niebiesko fioletowym blaskiem. Na środku stał blok kryształu, a na nim coś, czego Rin nie mogła dostrzec z daleka. Przy ścianach walały się księgi, zwoje i różne inne przedmioty.
Rin schyliła się i podniosła opasły tom leżący najbliżej. Znalazła w nim ręcznie robione rysunki przedstawiające smoki, różne zwierzęta i ich nazwy. "O kurczę, co to jest? I kto to tu zostawił?" - zastanawiała się.
Odłożyła księgę z powrotem na podłogę i ruszyła w stronę kryształu na środku sali. Tajemniczym przedmiotem niewidocznym z daleka był naszyjnik. I to nie byle jaki.
Był to smok z rozpostartymi skrzydłami, skierowany ku małemu, niebieskiemu kryształowi.
Rin wzięła wisiorek do ręki. Postanowiła go wziąć ze sobą jako pamiątkę. "Lepiej go założę, bo jeszcze mi się gdzieś zgubi".
W chwili gdy zapięła go na szyi, wokół niej rozbłysło oślepiająco jasne światło. Dziewczyna zachwiała się i upadła. Kręciło jej się w głowie i przez chwilę była totalnie zdezorientowana. "Co to było?!" - przestraszona wstała powoli i zaczęła się rozglądać.
Już miała ruszyć w stronę wielkich, drzwi którymi weszła, gdy spostrzegła mały, niski korytarzyk w rogu groty. Nie zauważyła go od razu, gdyż był częściowo zasłonięty starym, spróchniałym regałem.
Przejście było niskie, a na jego końcu były równie małe drzwi pokryte mchem. Rin odnalazła klamkę i otworzyła je.
Okazało się, że to było przejście do drugiej części lasu. Tej za górami. Ku jej zdziwieniu było jasno. "Niemożliwe. Już dzień? nie mogłam przecież spędzić w tej górze całej nocy!"
Nagle Rin spostrzegła jakiś ruch w krzakach naprzeciw niej. W pierwszej chwili cofnęła się, ale szybko zorientowała się, że wyskoczyła stamtąd tylko wiewiórka. Podeszła do niej mając nadzieję, że będzie mogła się jej przyjrzeć.
Gdy rozchyliła gęste zarośla znalazła się na środku ścieżki. Wiodła ona dalej w las. Rin postanowiła przejść nią kilkanaście metrów i wrócić z powrotem, gdyż chciała być po tamtej stronie góry, na wypadek gdyby ktoś jej szukał.
Przechodząc przez kolejne nieco zarośnięte odcinki drogi, zauważyła, że w oddali są owe białe kwiaty, które widziała już wcześniej. Chciała zerwać jeszcze kilka i wrócić.
Szła więc dalej. Jej uwadze nie umknął fakt, że las stawał się coraz rzadszy. Co raz donośniejszy stawał się szum wody. W końcu drzewa całkiem zniknęły i Rin stała już na małej polanie. Jej nos wyczuł zapach dymu i coś jakby ciasto. Co dziwniejsze, ciasto marchewkowe. Niedaleko niej płynął strumyk, a na drugim końcu polany stał niewielki domek z małym ogródkiem.
"Nareszcie cywilizacja! Ktoś mi w końcu pomoże!" - ucieszyła się. Podeszła do domku i zobaczyła, że na ganku stoi jakaś kobieta.
Miała na sobie granatowy płaszcz, spod którego widać było jej brązowe włosy i gładką cerę. Swoimi orzechowymi oczyma uważnie obserwowała, spod kaptura nasuniętego na głowę, każdy ruch dziewczyny.
Kobieta ruchem ręki zaprosiła Rin do środka. Dziewczyna niepewnie podeszła i powiedziała:
- Dzień dobry! Czy może mi pani powiedzieć, w którą stronę mam iść, aby dotrzeć do Rasberry?
Kobieta w pierwszej chwili popatrzyła na nią ze zdziwieniem, lecz po chwili po jej twarzy przebiegł błysk zrozumienia. Odezwała się głosem miękkim, delikatnym i pełnym spokoju:
- Dzień dobry? Chyba dobry wieczór!
- Rin popatrzyła na kobietę jak na wariatkę, lecz ta uprzedziła następne pytanie i powiedziała:
- Wejdź do środka. Wszystko ci wytłumaczę, a las w nocy nie jest odpowiednim do tego miejscem.
Rin weszła do domku.
W środku panował lekki bałagan. Na środku stał stół i sześć krzeseł. W jednej ze ścian był kominek, a przed nim trzy bujane fotele. Po drugiej stronie były otwarte drzwi do kuchni, a obok jeszcze jedne do sypialni, jak domyśliła się Rin. Na stole stał wieli talerz z kawałkami ciasta, a wokół różne kartki, listy i robótki ręczne.
Kobieta kazała Rin usiąść przy stole, podała jej wielki kawałek marchewkowego wypieku i rozpoczęła swoje wyjaśnienia.
- Jestem Valerie. Zastanawiasz się pewnie, dlaczego powiedziałam, że jest noc. To bardzo proste. Naszyjnik. Zdejmij go.
Rin wybałuszyła oczy. Skąd ona o nim wiedziała? Zawahała się, ale po chwili wykonała polecenie.
Gdy tylko to zrobiła, pociemniało jej w oczach i zakręciło się w głowie. Mrugnęła kilka razy przetarła oczy. Było prawie zupełnie ciemno!
- Co to było?! Co się stało?! - przestraszyła się.
- Spokojnie. To naszyjnik smoka. Ma jeszcze wiele innych mocy.
- Co? Mocy? O czym pani mówi? Przepraszam, chyba muszę już iść. Mama będzie się niepokoić.
- Spokojnie. Nigdzie nie pójdziesz, bo nie wiesz dokąd, jest środek nocy, a mama z całą pewnością nie jest zmartwiona. I nie mów do mnie pani. Jestem Valerie!
Rin całkiem zgłupiała. Drżącym głosem zapytała:
- Jak to? O czym pani... ty mówisz? W ogóle kim pani... to znaczy...
- Kim jestem? Jestem Valerie. Strażniczka przejścia. Osoba przeznaczona do tego, by w piętnaste urodziny przyprowadzić Rinslette, córkę Katheryn i Josha do Kristalli i oddać w opiekę Sunhee.
- Skąd ty tyle o mnie wiesz?! Znałaś mego ojca? I kto to jest Sunhee, jakie Kristalli?!
- Wszystkiego dowiesz się w swoim czasie. A teraz chodź. Musisz się przespać, zanim będziemy w Kristalli. Czeka nas długa droga.
I już nie dopuszczając do żadnych pytań, Valerie zaprowadziła Rin do małego pokoiku, gdzie był materac, mała szafa i stolik z kwiatami.
- Tu możesz się położyć. Wypocznij, bo wcześnie rano będziemy musiały wstać i przejść na śniadanie.
- Przejść na śniadanie? O czym ty...
- Nie zadawaj tylu pytań! Zaufaj mi. Wszystkiego dowiesz się w swoim czasie...
*************************************************************************************************************************************
♫♫♫♫♫♫♫♫♫♫♫♫♫♫♫♫♫♫♫♫♫♫♫♫♫♫♫♫♫♫♫♫♫♫♫♫♫♫♫♫♫♫♫♫♫♫♫♫♫♫♫♫♫♫♫♫♫♫♫♫♫♫♫♫♫♫
*************************************************************************************************************************************
No nareszcie skończyłam. Trochę sobie poczytaliście :D Wybaczcie, że musieliście czekać tak długo, ale po prostu nie miałam czasu pisać, bo zaczęła się szkoła. Ehhh... No to tarez biorę się za następny rozdział :D
- Co robisz kochanie?
- Nic mamo. Pakuję się, bo jutro idę do lasu.
- Mmhm. Mam pytanie. Będziesz chciała zrobić przyjęcie urodzinowe?
- Niee mamo. Robimy z Lin mały wypad do kawiarni na lody i to mi wystarczy.
- Dobrze kochanie. Jest już trochę późno. Ja idę spać. Jutro jest sobota i muszę pomóc pani Binglet w ogrodzie. Obiecała dać mi cebulki tych przecudnych mieczyków. Więc dobranoc! - i wyszła.
Nazajutrz rano Rin obudziła się dość wcześnie. Usiadła na łóżku, przeciągnęła się ziewając i w piżamie poszła na śniadanie.
- Cześć mamo!
- Dzień dobry kochanie! Wszystkiego najlepszego! Proszę, to dla ciebie. - powiedziała i wręczyła Rin małe, niebieskie pudełeczko. W środku była bransoletka.
- Och, mamo! Jaka śliczna! Dziękuję.
- A teraz siadaj do stołu i zjedzmy śniadanie. - zachęciła i postawiła na stole wielki stos naleśników z polewą malinową i napisem "100 lat".
Gdy już prawie kończyły, usłyszały pukanie i w drzwiach pojawiła się Lin.
- Sto lat, sto lat Lin! - krzyknęła i wyściskała przyjaciółkę. Ona również wręczyła jej mały pakunek. - To dla ciebie. Otwórz! - ponagliła. Rin rozwinęła wstążeczkę i jej oczom ukazała się kolejna, piękna bransoletka.
- Ojej. Jaka ładna! Już druga dzisiaj! Pasuje do tej od mamy!
- Lin, może zechcesz zjeść z nami parę naleśników? - powiedziała mama.
- Z przyjemnością, pani Katheryn.
Po skończonym śniadaniu, dziewczyny pożegnały się i wyszły na dwór.
Kupiwszy lody, usiadły przy stoliku podziwiając widoki.
- Mam nadzieję, że nikogo tu nie spotkamy. - zaniepokoiła się Rin.
- A co to ma do rzeczy? I tak już wszyscy zapomnieli o "śwince" - zaśmiała się przyjaciółka.
- Wiesz, lepiej uważać. A w dodatku nie mam zamiaru widzieć się z Nikkim.
- Taak? Chyba będziesz musiała. Nie patrz w tamtą stronę!
- Co? Gdzie?! Nikki?! No nie, to nie może...!
- Już, już! Spokojnie! Żarty sobie robię. Coś ty taka przewrażliwiona?
- A daj spokój! Słuchaj, mam propozycję. Idziesz ze mną wieczorem na wycieczkę do lasu? O, tutaj niedaleko.
- Coś ty! Na głowę upadłaś? Ojciec mnie nie puści! Zwariowałby chyba.
- No trudno. Idę sama. - zmartwiła się Rin.
- Co? Po co? Nie możemy zrobić sobie piżamowej imprezki?
- No...wiesz... muszę przemyśleć trochę spraw i się odstresować.
- Łażąc po lesie w górach?! Oszalałaś?
- Proszę cię, przestań. Idę i już. Imprezę zrobimy u mnie jutro, dobrze?
- No niech ci będzie. - zgodziła się Lin.
Rin odetchnęła z ulgą. Miała nadzieję, że jej przyjaciółka nie będzie mogła z nią iść, ale nie miała sumienia nic jej nie powiedzieć.
Po południu dziewczyny wróciły do domów. Rin zastała mamę przed domem, gdzie wsadzała do doniczek cebulki kwiatów.
- Cześć mamo! Jak tam mieczyki?
- Ach, patrz jakie duże i ładne cebulki. Będą z nich śliczne kwiaty. Wieczorem pani Binglet zaprosiła mnie na małego grilla, więc nie będzie mnie do późna.
- A to się dobrze składa. Pamiętasz, że idę się przejść do lasu?
- Pamiętam, pamiętam. Trochę mnie to niepokoi. Wiem, że znasz to miejsce od małego, ale...
- Spokojnie mamo. Na pewno wrócę razem z tobą, a nawet szybciej.
- No ja myślę! Na stole masz kilka kanapek. Spakuj je teraz, bo zapomnisz!
I tak Rin wzięła plecak wyruszając na przechadzkę po lesie.
Był piękny, letni wieczór. Słońce prawie już zaszło i na horyzoncie zaczął pojawiać się księżyc. Wśród drzew było cicho i tajemniczo, ale na szczęście była pełnia księżyca, który oświetlał drogę.
Rin szła małą, leśną ścieżką, która miała ją doprowadzić daleko, daleko w bór, aż do Góry Smoka. Przynajmniej tak słyszała. Jeszcze nikt nie zaszedł tak daleko, by ją spotkać.
Dziewczyna szła podziwiając piękno drzew, krzewów, paproci i kwiatów. Nagle spostrzegła błyszczący liście rosnące bardzo daleko od drogi. Wahała się przez długą chwilę, ale że było jeszcze jasno, postanowiła zapuścić się w głąb lasu zbaczając ze ścieżki.
Zbliżyła się do miejsca, w którym zauważyła owe dziwne zjawisko. Były tam wielkie, niebieskawe liście, pokryte świecącym pyłem. Wśród nich wyrosło kilka kwiatów, które przypominały lilie. Były białe i również błyszczały.
Rin przyglądała się z zachwytem. Postanowiła wziąć jednego, aby pokazać mamie, która uwielbiała różne egzotyczne kwiaty.
Ujęła rękami delikatną łodygę i zerwała lilię, która najbardziej świeciła. Odwróciła się w stronę, gdzie, jak jej się zdawało, była ścieżka. Z przerażeniem stwierdziła, że jej tam nie ma. "O nie! Tylko nie to! Gdzie ta droga?! Przecież była za mną!" - myślała gorączkowo rozglądając się. Postanowiła iść w kierunku przeciwnym do kwiatów, gdyż przypomniała sobie, że były na wprost od ścieżki.
Szła i szła. Chodziła w kółko, a gdy minęła ten sam pniak już trzy razy, przypomniała sobie o telefonie. Natychmiast go wyciągnęła, ale mina jej zrzedła. "No nie! Nie ma zasięgu! I bateria się kończy! Co ja teraz zrobię?!" - przestraszyła się. "No trudno. Muszę iść dalej. Przecież nie będę tu tak stać. Zbliża się noc. Trzeba znaleźć jakieś schronienie. Rano na pewno ktoś mnie znajdzie."
Ruszyła przed siebie. Weszła na teren bardziej skalisty. Miała nadzieję znaleźć jaskinię, w której przeczekałaby noc. Rano zastanowiłaby się co robić. Będzie jaśniej i może ktoś zacznie ją szukać.
Po około dwudziestu minutach znalazła małą szczelinę w skale. Nazbierała trochę suchego chrustu i weszła do środka. Wzięła dwa kamienie i stuknęła jednym o drugi. Musiała tak zrobić jakieś trzydzieści razy, zanim posypały się iskry i podpaliły trawę pod patykami. Usiadła i rozglądnęła się po jaskini.
Była mała i całkiem przytulna. Jenak w rogu stał wielki kamień, za którym był korytarz wiodący w głąb góry. Przy nim stała oparta o ścianę pochodnia.
Rin stwierdziła, że jest jakąś durną i walniętą idiotką, skoro bierze tę pochodnię, podpala ją i idzie korytarzem.
Tunel zdawał się ciągnąć w nieskończoność. Jedynym jego plusem zdawało się być to, że stawał się coraz większy i Rin mogła się wyprostować.
Wreszcie dotarła do końca przejścia. Stanęła przed ogromnymi, drewnianymi drzwiami. Były one ozdobione kwiatami i podobiznami smoków wykutymi w skale. Wyglądały niesamowicie.
Rin dotknęła ręką zimnego kamienia. Przez chwilę napawała się chłodem jaki z niego płynął. Przesunęła dłoń po ciemnych, zimnych kształtach. Pchnęła drzwi.
Jej oczom ukazała się wielka, ogromna grota. Jej ściany z kryształu, lśniły niebiesko fioletowym blaskiem. Na środku stał blok kryształu, a na nim coś, czego Rin nie mogła dostrzec z daleka. Przy ścianach walały się księgi, zwoje i różne inne przedmioty.
Rin schyliła się i podniosła opasły tom leżący najbliżej. Znalazła w nim ręcznie robione rysunki przedstawiające smoki, różne zwierzęta i ich nazwy. "O kurczę, co to jest? I kto to tu zostawił?" - zastanawiała się.
Odłożyła księgę z powrotem na podłogę i ruszyła w stronę kryształu na środku sali. Tajemniczym przedmiotem niewidocznym z daleka był naszyjnik. I to nie byle jaki.
Był to smok z rozpostartymi skrzydłami, skierowany ku małemu, niebieskiemu kryształowi.

W chwili gdy zapięła go na szyi, wokół niej rozbłysło oślepiająco jasne światło. Dziewczyna zachwiała się i upadła. Kręciło jej się w głowie i przez chwilę była totalnie zdezorientowana. "Co to było?!" - przestraszona wstała powoli i zaczęła się rozglądać.
Już miała ruszyć w stronę wielkich, drzwi którymi weszła, gdy spostrzegła mały, niski korytarzyk w rogu groty. Nie zauważyła go od razu, gdyż był częściowo zasłonięty starym, spróchniałym regałem.
Przejście było niskie, a na jego końcu były równie małe drzwi pokryte mchem. Rin odnalazła klamkę i otworzyła je.
Okazało się, że to było przejście do drugiej części lasu. Tej za górami. Ku jej zdziwieniu było jasno. "Niemożliwe. Już dzień? nie mogłam przecież spędzić w tej górze całej nocy!"
Nagle Rin spostrzegła jakiś ruch w krzakach naprzeciw niej. W pierwszej chwili cofnęła się, ale szybko zorientowała się, że wyskoczyła stamtąd tylko wiewiórka. Podeszła do niej mając nadzieję, że będzie mogła się jej przyjrzeć.
Gdy rozchyliła gęste zarośla znalazła się na środku ścieżki. Wiodła ona dalej w las. Rin postanowiła przejść nią kilkanaście metrów i wrócić z powrotem, gdyż chciała być po tamtej stronie góry, na wypadek gdyby ktoś jej szukał.
Przechodząc przez kolejne nieco zarośnięte odcinki drogi, zauważyła, że w oddali są owe białe kwiaty, które widziała już wcześniej. Chciała zerwać jeszcze kilka i wrócić.
Szła więc dalej. Jej uwadze nie umknął fakt, że las stawał się coraz rzadszy. Co raz donośniejszy stawał się szum wody. W końcu drzewa całkiem zniknęły i Rin stała już na małej polanie. Jej nos wyczuł zapach dymu i coś jakby ciasto. Co dziwniejsze, ciasto marchewkowe. Niedaleko niej płynął strumyk, a na drugim końcu polany stał niewielki domek z małym ogródkiem.
"Nareszcie cywilizacja! Ktoś mi w końcu pomoże!" - ucieszyła się. Podeszła do domku i zobaczyła, że na ganku stoi jakaś kobieta.
Kobieta ruchem ręki zaprosiła Rin do środka. Dziewczyna niepewnie podeszła i powiedziała:
- Dzień dobry! Czy może mi pani powiedzieć, w którą stronę mam iść, aby dotrzeć do Rasberry?
Kobieta w pierwszej chwili popatrzyła na nią ze zdziwieniem, lecz po chwili po jej twarzy przebiegł błysk zrozumienia. Odezwała się głosem miękkim, delikatnym i pełnym spokoju:
- Dzień dobry? Chyba dobry wieczór!
- Rin popatrzyła na kobietę jak na wariatkę, lecz ta uprzedziła następne pytanie i powiedziała:
- Wejdź do środka. Wszystko ci wytłumaczę, a las w nocy nie jest odpowiednim do tego miejscem.
Rin weszła do domku.
W środku panował lekki bałagan. Na środku stał stół i sześć krzeseł. W jednej ze ścian był kominek, a przed nim trzy bujane fotele. Po drugiej stronie były otwarte drzwi do kuchni, a obok jeszcze jedne do sypialni, jak domyśliła się Rin. Na stole stał wieli talerz z kawałkami ciasta, a wokół różne kartki, listy i robótki ręczne.
Kobieta kazała Rin usiąść przy stole, podała jej wielki kawałek marchewkowego wypieku i rozpoczęła swoje wyjaśnienia.
- Jestem Valerie. Zastanawiasz się pewnie, dlaczego powiedziałam, że jest noc. To bardzo proste. Naszyjnik. Zdejmij go.
Rin wybałuszyła oczy. Skąd ona o nim wiedziała? Zawahała się, ale po chwili wykonała polecenie.
Gdy tylko to zrobiła, pociemniało jej w oczach i zakręciło się w głowie. Mrugnęła kilka razy przetarła oczy. Było prawie zupełnie ciemno!
- Co to było?! Co się stało?! - przestraszyła się.
- Spokojnie. To naszyjnik smoka. Ma jeszcze wiele innych mocy.
- Co? Mocy? O czym pani mówi? Przepraszam, chyba muszę już iść. Mama będzie się niepokoić.
- Spokojnie. Nigdzie nie pójdziesz, bo nie wiesz dokąd, jest środek nocy, a mama z całą pewnością nie jest zmartwiona. I nie mów do mnie pani. Jestem Valerie!
Rin całkiem zgłupiała. Drżącym głosem zapytała:
- Jak to? O czym pani... ty mówisz? W ogóle kim pani... to znaczy...
- Kim jestem? Jestem Valerie. Strażniczka przejścia. Osoba przeznaczona do tego, by w piętnaste urodziny przyprowadzić Rinslette, córkę Katheryn i Josha do Kristalli i oddać w opiekę Sunhee.
- Skąd ty tyle o mnie wiesz?! Znałaś mego ojca? I kto to jest Sunhee, jakie Kristalli?!
- Wszystkiego dowiesz się w swoim czasie. A teraz chodź. Musisz się przespać, zanim będziemy w Kristalli. Czeka nas długa droga.
I już nie dopuszczając do żadnych pytań, Valerie zaprowadziła Rin do małego pokoiku, gdzie był materac, mała szafa i stolik z kwiatami.
- Tu możesz się położyć. Wypocznij, bo wcześnie rano będziemy musiały wstać i przejść na śniadanie.
- Przejść na śniadanie? O czym ty...
- Nie zadawaj tylu pytań! Zaufaj mi. Wszystkiego dowiesz się w swoim czasie...
*************************************************************************************************************************************
♫♫♫♫♫♫♫♫♫♫♫♫♫♫♫♫♫♫♫♫♫♫♫♫♫♫♫♫♫♫♫♫♫♫♫♫♫♫♫♫♫♫♫♫♫♫♫♫♫♫♫♫♫♫♫♫♫♫♫♫♫♫♫♫♫♫
*************************************************************************************************************************************
No nareszcie skończyłam. Trochę sobie poczytaliście :D Wybaczcie, że musieliście czekać tak długo, ale po prostu nie miałam czasu pisać, bo zaczęła się szkoła. Ehhh... No to tarez biorę się za następny rozdział :D
poniedziałek, 23 września 2013
Single ladies! XD
(•_•)
<) )╯ All the single ladies!
. / \ .
(•_•)
\( (> All the single ladies!
. / \ .
(•_•)
<) )> Ło oh oh!
. / \ .
No i sami przyznajcie, czy to nie jest rozwalające? :D
<) )╯ All the single ladies!
. / \ .
(•_•)
\( (> All the single ladies!
. / \ .
(•_•)
<) )> Ło oh oh!
. / \ .
No i sami przyznajcie, czy to nie jest rozwalające? :D
Subskrybuj:
Posty (Atom)