sobota, 28 grudnia 2013

"Kristalli" ROZDZIAŁ 6: Po drugiej stronie


Był piękny słoneczny poranek. Rin otworzyła oczy obudzona ciepłymi promieniami słońca na twarzy. Zastanawiała się gdzie jest. Po woli zaczęły do niej wracać zdarzenia minionego dnia. Poczuła znajome ssanie w żołądku.
     Nagle drzwi obudziły się z głośnym skrzypnięciem i pojawiła się w nich Valerie krzycząc:
- Wstawaj śpiochu! Pora na śniadanie! Burczy ci w brzuchu tak, że Samaron mógłby to usłyszeć!
- Kto? - spytała zaspana Rin.
- Nie zadawaj pytań tylko wstawaj! Dowiesz się wszystkiego na miejscu.
- Na miejscu? Czyli gdzie? - spytała zdezorientowana, ale nie otrzymała odpowiedzi.
     Gdy dziewczyna wstała, Valerie poleciła jej iść za nią. Stanęły przed drzwiami piwnicy i zaczęły schodzić po długich, krętych schodach. Im niżej schodziły, tym bardziej się rozjaśniało.
     Wreszcie weszły do wielkiego pomieszczenia. Nic w nim nie było z wyjątkiem ogromnej kamiennej ramy, w której spływało coś jakby srebrzysta woda powlekana nićmi złota. Rin zaparło dech w piersiach.
      - Och, jakie to piękne!

- Prawda? A teraz posłuchaj mnie uważnie. Za chwilę przejdziemy przez portal do Kristalli i nie...
- Co?! Mam przez to przejść?!
- Ale spokojnie! Musisz się wyciszyć, bo inaczej przeniesiesz się tylko w połowie. Za pierwszym razem trzeba uważać.
- Co?! Tylko w połowie?! Ale ja lubię się w całości, nie chcę być tylko w połowie!
- Chcesz, to daj mi rękę. Pomogę ci, tylko mi zaufaj. - powiedziała Valerie ze spokojem.
     Dziewczyna złapała kobietę za dłonie i zaczęła powoli oddychać. Wdech i wydech. Wdech. Wydech.
- No, to wskakuj! - krzyknęła Valerie i gwałtownie pociągnęła Rin w stronę przejścia.
     To trwało tylko kilka, może kilkanaście sekund. Otoczyła ich świetlista masa, a wokół zawirowały złote nici. Zaczęło robić się coraz jaśniej, aż wszechobecny blask nie pozwolił oczom patrzeć. I nagle wszystko się skończyło. Znalazły się po drugiej stronie.
     Były w wielkiej grocie skalnej. Z zewnątrz dobiegał szum wody i śpiew ptaków. Portal za ich plecami połyskiwał spokojnie. Valerie poprowadziła Rin ku wyjściu.
- Mówiłaś, że mam się najpierw uspokoić! Przecież mogło mnie przenieść w połowie! I co byś wtedy zrobiła?
- Przestań tak histeryzować. Zgrywałam się tylko. - Valerie wyszczerzyła zęby w uśmiechu.

     Wyszły z groty. Ich oczom ukazał się przepiękny krajobraz. Na środku była wielka polana, na której stał dom otoczony ogrodem. Dookoła rozciągał się wielki, gęsty las. Przy jego brzegu, płynęła rwąca rzeka, którą zapewne było słychać z bardzo daleka.
     - Prawda, że pięknie? Nie mogłam się doczekać dnia, kiedy tu wrócę. A teraz chodźmy na śniadanie. Pedro pewnie się nawet nas nie spodziewa!
     Gdy zbliżały się do wejścia ogrodu, z domu wybiegł im na spotkanie rosły mężczyzna, krzycząc "Valerie! Valerie, to ty?!". Był przeszczęśliwy. Miał krótkie, kręcone włosy i czerwoną koszulę w kratę. Jego wielkie, orzechowe oczy zaszły łzami, gdy wpadli sobie w ramiona.
     - Valerie! Nareszcie wróciłaś! Już myślałem, ze nigdy... - głos uwiązł mu w gardle.

- Już, kochany Pedro, już... jestem... Nigdy więcej cię nie zostawię. - przez chwilę wtulali się w siebie - Ach, zapomniałabym! To jest Rin. - powiedziała, zwracając się w stronę dziewczyny.
- Witaj. Jestem Pedro. Czekaliśmy na ciebie, pewnie chcesz wiedzieć... - nie skończył zdania, bo przerwało mu burczenie w brzuchu jego rozmówczyni - Ojej! Gdzie moje maniery?! Już podajemy śniadanie. Chodź mi pomóc kochanie - tu zwrócił się do Valerie i gestem zaprosił obie do domku.
     Ogród, który otaczał dom, w ogóle nie przypominał zwykłego sadu czy rabatek z kwiatami. Tu wszystko porastało jedno warzywo. Kwiaty zamiast liści, miały natkę, krzewy rodziły trójkątne, pomarańczowe owoce wielkości jagód, a z drzew mających marchewki zamiast jabłek czy gruszek, zwisały girlandy marchwiowych pnączy. Tutaj nic nie wyglądało jak rośliny, które zazwyczaj spotykała Rin.
     Na końcu kamiennej ścieżki (której głazy tworzące ją, też były trójkątne), stał mały, pomarańczowy domek pokryty zieloną dachówką. 

     Jednak wnętrze domku, było kompletnym zaskoczeniem. Wielki salon z czerwonymi meblami wykończonymi wzorkiem w kratkę. Ściany koloru białego, nadawały doskonały kontrast. Domowy klimat uwydatniał wielki kominek przy frontowej ścianie. Do kuchni prowadziła szeroka framuga bez drzwi. To pomieszczenie miało jasnoszare ściany z niebieskimi wzorkami oraz brązowym stołem, krzesłami i blatami. Z salonu prowadziły jeszcze gdzieś dwie pary drzwi. Zapewne do sypialni i być może piwnicy.
     Na śniadanie podano kanapki z szynką gotowaną w marchewce, sok z marchwi i jabłek oraz ciasto marchewkowe.
     Gdy zajadali te pyszności, Rin zadała pytanie, które dręczyło ją od samego początku:
- Co macie teraz zamiar ze mną zrobić?

- My z tobą nic nie zrobimy. Jeśli nie będziesz chciała z nami iść, to twój wybór.
- Czyli mogę wrócić z powrotem do domu?
- Możesz, ale wtedy skażesz nas wszystkich.

- Dlaczego? Co ja mam zrobić? Gdzie wy macie iść?
- Dostaliśmy zadanie przyprowadzenia ciebie do Sunhee. To jest czarodziejka władająca światłem. Wojowniczka słońca. Należy do bractwa, które niestety się rozpadło przez Norama. Zdążyła się uratować tylko ona i Valtameria, ale ta zamknęła się w sobie po stracie przyjaciół odcinając się od świata na górze Evarin. Próbowano do niej dotrzeć, ale droga jest usiana pułapkami. Cała nadzieja w tajemniczej dziewczynie z przepowiedni, która oto siedzi tu.
- Co? Zaraz zaraz. Skąd wiadomo, że to ja?
- Wszystko się zgadza. Na razie nie możemy powiedzieć ci nic więcej na ten temat. Musisz pytać o to Sunhee.
- To wszystko brzmi jak jakaś bajeczka na dobranoc. Skąd mogę wiedzieć, że nie jest wymyślona jak może i cały ten świat? Albo co gorsza, że nie chcecie mi nic zrobić?
- Właśnie przeszłaś przez magiczny portal z obcą kobietą, która jakoś do tej pory cię nie zabiła, dała ci śniadanie, które jesz z jej mężem, który również cię nie ukatrupił i ty jeszcze możesz wątpić w istnienie tego świata i nasze dobre intencje? - wtrącił Pedro.

- Ach. No tak. Faktycznie, masz rację. Nie pomyślałam o tym. Przepraszam, to wszystko jest jakieś nierealne i trochę mnie przeraża.
- W porządku. Każdy by się tak czuł. A teraz kończmy jeść i  ruszajmy w drogę. Czeka nas kilka dni przeprawy przez las. Na razie jesteśmy tu bezpieczni, ale lepiej żeby nas tu jutro nie było. Nie wiadomo czy po stronie Norama jest ktoś potrafiący wyczuć krąg energii wysłany przez portal. 
- Zmieńmy trochę temat. Na zmartwienia przyjdzie czas później.  Rin, jak ci się podoba nasz mały domek?
- Jest wspaniały! Nigdy nie widziałam takich roślin. Ale dlaczego w środku nic nie jest... hmmm... marchewkowe?
- Umówiliśmy się z Pedro, że ja projektuję ogród, a on resztę i tak jakoś wyszło.
- Ale dlaczego marchewki?
- Pracowałam kiedyś na farmie. Była to właśnie plantacja marchwi. Jadłam je codziennie, więc musiałam jakoś urozmaicić jadłospis i przyrządzałam je w różny sposób. Tam też poznałam Pedra. Był pierwszym, który powiedział mi, ze dobrze gotuję.
- No dobra. Dosyć tego dobrego. Czas się zbierać - wtrącił Pedro -

Valerie idź po prowiant, Rin czekaj tu na nas, ja idę po resztę rzeczy.
      Po dwudziestu minutach byli prawie gotowi do wyruszenia. Valerie przyniosła trzy torby, do których równomiernie rozłożyli jedzenie i koce. Pedro miał też przy sobie miecz i podręczny sztylet (taki sam jak jego żona) oraz liny i narzędzia. Gdy każdy miał na sobie plecak, usłyszeli trzask gałązki i czyjeś kroki.
     Pedro natychmiast zamarł i palcem nakazał ciszę. Po cichu zdjął plecak i wyciągnął sztylet z pochwy. Gestem wskazał kąt, w który miała odsunąć się Rin i jego żona, która również wyjęła broń.  Kroki ucichły. Zapadła głęboka cisza. Rin przerażona zachowaniem towarzyszy czekała na to co się miało stać. Klamka poruszyła się. W jednej chwili Pedro wyskoczył do przodu i z impetem otworzył drzwi wyciągając przed siebie sztylet. Nagle zastygł w bezruchu ze zdziwieniem na twarzy. W drzwiach stał elf.

    

poniedziałek, 11 listopada 2013

Narodowy Dzień Niepodległości

          
                      11.XI
                   Pamiętajmy!

Wsłuchaj się i daj się ponieść refleksjom...
1. Rozkwitają pąki białych róż

2. Żeby Polska była Polską
3. Maszerują strzelcy
4. My pierwsza brygada
5. Rozszumiały się wierzby płaczące

Info ;D

 No to zaczynamy pisanie następnego rozdziału "Kristalli". Nie ma to jak wena o 1:00 w nocy :D. Wiem, że się niecierpliwicie. Niektórzy to aż ZA BARDZO. Taaak. Mam na myśli WAS Sunhee i Valerie :D. Valtameria jak na razie spokojna :D No ale żebyście się nie zanudzili czekając, nuta na dziś:
http://www.youtube.com/watch?v=Mqq39LdbPAc 



wtorek, 29 października 2013

Kamil Bednarek - Dni, których jeszcze nie znamy!

  Kliknij, aby posłuchać ;D

     Jak już zapewne wiecie, Kamil Bednarek nagrał nową wersję piosenki "Dni, których jeszcze nie znamy" autorstwa Marka Grechuty, która to stworzona została na potrzeby filmu Andrzeja Wajdy pt. "Wałęsa. Człowiek z nadziei." Zapewne zauważyliście, że wzbudziło to liczne kontrowersje w internecie. Jednym podoba się "odświeżenie" jakże znanego i lubianego klasyka, a inni denerwują się i ubolewają, że "Bednarek wszędzie wpycha to swoje reggae".  Niestety jest jedno takie przyzwyczajenie wśród starszych pokoleń, że klasyków się "nie rusza". 
      Moim skromnym zdaniem, to fajnie, że znalazł się ktoś, kto zechciał wyk
orzystać starszą piosenkę, o której istnieniu niewielu z młodszego pokolenia w ogóle słyszało. Skoro Bednarek ją śpiewa, to znaczy, że najwyraźniej dostał zgodę i ten ktoś kto mu pozwolił (bo raczej nie sam autor, który zmarł. W sumie nie wiem kto na takie coś wydaje zgodę ;D), chciał, aby przypomniano sobie o tej piosence! Więc nie wiem o co ten cały "ból dupy" (że się tak wyrażę ;)). Jak wam się nie podoba, to nie słuchajcie. Ja i tak uważam, że dobrze się stało, bo przynajmniej dowiedziałam się, że taką wspaniałą piosenkę kiedykolwiek napisano! W sumie aż tak bardzo się nie zmieniła. ;D Ale to moje zdanie.

     A wy co sądzicie? Piszcie w komentarzach! ;D

poniedziałek, 30 września 2013

Sójka, Master i Gogel :D

Kazimierz Szymeczko
"Pościg za czarną hondą"


    
Książka ta jest z gatunku kryminałów. Wygrzebałam ją gdzieś w starych książkach u mnie w domu. Nigdy nie chciało mi się jej czytać, bo sprawiała dziwne wrażenie. W końcu jednak, gdy nie miałam co czytać, a biblioteka była zamknięta, książkę tę przeczytałam w ledwo dwa wieczory :D 
     Głównymi bohaterami książki są: zrównoważony haker Gogel, pokręcona ekolożka Sójka i zakochany w Sójce, grach fabularnych i historii Master.
     Wymieniona wyżej trójka mieszka w Rudzie Śląskiej i uczy się w ostatniej klasie gimnazjum. W wolnych chwilach po lekcjach prowadzi prywatne śledztwo.
     Wszystko zaczęło się od tego, że Sójka i Master spotkali w lesie motocyklistę, który o mało nie przejechał zajączka, przy okazji płosząc chyba wszystkie zwierzęta w okolicy. Potem kradzież sprzętu i pieniędzy ze sklepu fotograficznego Mastera, a raczej jego rodziców :D.
     Paczka przyjaciół postanawia znaleźć tajemniczego motocyklistę i jego hondę, co też wkrótce im się udaje. Jednak mało nie przypłacili tego życiem. Więcej wam nie powiem. Sami sobie doczytajcie :P
     Cała historia kończy się happy endem, czyli romantycznym spacerkiem Mastera i Sójki, po tym jak wszystko się skończyło, a przestępcy zostali złapani.
     Podsumowując - książka tak wciąga swoją fabułą i różnymi tajemniczymi zagadnieniami, że nie można się od niej oderwać. Całość oceniam na:

"Kristalli" ROZDZIAŁ 5: Naszyjnik smoka

     "Już jutro moje urodziny" - pomyślała Rin wyciągając torbę z szafki. Przygotowywała się właśnie do jutrzejszej wycieczki w głąb lasu. Gdy chowała dodatkową bluzę, do pokoju weszła jej mama.
     - Co robisz kochanie?
- Nic mamo. Pakuję się, bo jutro idę do lasu.
- Mmhm. Mam pytanie. Będziesz chciała zrobić przyjęcie urodzinowe?
- Niee mamo. Robimy z Lin mały wypad do kawiarni na lody i to mi wystarczy.
- Dobrze kochanie. Jest już trochę późno. Ja idę spać. Jutro jest sobota i muszę pomóc pani Binglet w ogrodzie. Obiecała dać mi cebulki tych przecudnych mieczyków. Więc dobranoc! - i wyszła.
     Nazajutrz rano Rin obudziła się dość wcześnie. Usiadła na łóżku, przeciągnęła się ziewając i w piżamie poszła na śniadanie. 
- Cześć mamo!
- Dzień dobry kochanie! Wszystkiego najlepszego! Proszę, to dla ciebie. - powiedziała i wręczyła Rin małe, niebieskie pudełeczko. W środku była bransoletka.
- Och, mamo! Jaka śliczna! Dziękuję.
- A teraz siadaj do stołu i zjedzmy śniadanie. - zachęciła i postawiła na stole wielki stos naleśników z polewą malinową i napisem "100 lat".
     Gdy już prawie kończyły, usłyszały pukanie i w drzwiach pojawiła się Lin. 
- Sto lat, sto lat Lin! - krzyknęła i wyściskała przyjaciółkę. Ona również wręczyła jej mały pakunek. - To dla ciebie. Otwórz! - ponagliła. Rin rozwinęła wstążeczkę i jej oczom ukazała się kolejna, piękna bransoletka.
- Ojej. Jaka ładna! Już druga dzisiaj! Pasuje do tej od mamy!
- Lin, może zechcesz zjeść z nami parę naleśników? - powiedziała mama.
- Z przyjemnością, pani Katheryn.
     Po skończonym śniadaniu, dziewczyny pożegnały się i wyszły na dwór.
     Kupiwszy lody, usiadły przy stoliku podziwiając widoki.
- Mam nadzieję, że nikogo tu nie spotkamy. - zaniepokoiła się Rin.
- A co to ma do rzeczy? I tak już wszyscy zapomnieli o "śwince" - zaśmiała się przyjaciółka.
- Wiesz, lepiej uważać. A w dodatku nie mam zamiaru widzieć się z Nikkim.
- Taak? Chyba będziesz musiała. Nie patrz w tamtą stronę! 
- Co? Gdzie?! Nikki?! No nie, to nie może...!
- Już, już! Spokojnie! Żarty sobie robię. Coś ty taka przewrażliwiona?
- A daj spokój! Słuchaj, mam propozycję. Idziesz ze mną wieczorem na wycieczkę do lasu? O, tutaj niedaleko.
- Coś ty! Na głowę upadłaś? Ojciec mnie nie puści! Zwariowałby chyba.
- No trudno. Idę sama. - zmartwiła się Rin.
- Co? Po co? Nie możemy zrobić sobie piżamowej imprezki?
- No...wiesz... muszę przemyśleć trochę spraw i się odstresować.
- Łażąc po lesie w górach?! Oszalałaś?
- Proszę cię, przestań. Idę i już. Imprezę zrobimy u mnie jutro, dobrze?
- No niech ci będzie. - zgodziła się Lin.
     Rin odetchnęła z ulgą. Miała nadzieję, że jej przyjaciółka nie będzie mogła z nią iść, ale nie miała sumienia nic jej nie powiedzieć.
     Po południu dziewczyny wróciły do domów. Rin zastała mamę przed domem, gdzie wsadzała do doniczek cebulki kwiatów.
- Cześć mamo! Jak tam mieczyki?
- Ach, patrz jakie duże i ładne cebulki. Będą z nich śliczne kwiaty. Wieczorem pani Binglet zaprosiła mnie na małego grilla, więc nie będzie mnie do późna.
- A to się dobrze składa. Pamiętasz, że idę się przejść do lasu?
- Pamiętam, pamiętam. Trochę mnie to niepokoi. Wiem, że znasz to miejsce od małego, ale...
- Spokojnie mamo. Na pewno wrócę razem z tobą, a nawet szybciej.
- No ja myślę! Na stole masz kilka kanapek. Spakuj je teraz, bo zapomnisz!
     I tak Rin wzięła plecak wyruszając na przechadzkę po lesie.
     Był piękny, letni wieczór. Słońce prawie już zaszło i na horyzoncie zaczął pojawiać się księżyc. Wśród drzew było cicho i tajemniczo, ale na szczęście była pełnia księżyca, który oświetlał drogę.
     Rin szła małą, leśną ścieżką, która miała ją doprowadzić daleko, daleko w bór, aż do Góry Smoka. Przynajmniej tak słyszała. Jeszcze nikt nie zaszedł tak daleko, by ją spotkać.
     Dziewczyna szła podziwiając piękno drzew, krzewów, paproci i kwiatów. Nagle spostrzegła błyszczący liście rosnące bardzo daleko od drogi. Wahała się przez długą chwilę, ale że było jeszcze jasno, postanowiła zapuścić się w głąb lasu zbaczając ze ścieżki.
     Zbliżyła się do miejsca, w którym zauważyła owe dziwne zjawisko. Były tam wielkie, niebieskawe liście, pokryte świecącym pyłem. Wśród nich wyrosło kilka kwiatów, które przypominały lilie. Były białe i również błyszczały.
     Rin przyglądała się z zachwytem. Postanowiła wziąć jednego, aby pokazać mamie, która uwielbiała różne egzotyczne kwiaty.
     Ujęła rękami delikatną łodygę i zerwała lilię, która najbardziej świeciła. Odwróciła się w stronę, gdzie, jak jej się zdawało, była ścieżka. Z przerażeniem stwierdziła, że jej tam nie ma. "O nie! Tylko nie to! Gdzie ta droga?! Przecież była za mną!" - myślała gorączkowo rozglądając się. Postanowiła iść w kierunku przeciwnym do kwiatów, gdyż przypomniała sobie, że były na wprost od ścieżki. 
     Szła i szła. Chodziła w kółko, a gdy minęła ten sam pniak już trzy razy, przypomniała sobie o telefonie. Natychmiast go wyciągnęła, ale mina jej zrzedła. "No nie! Nie ma zasięgu! I bateria się kończy! Co ja teraz zrobię?!" - przestraszyła się. "No trudno. Muszę iść dalej. Przecież nie będę tu tak stać. Zbliża się noc. Trzeba znaleźć jakieś schronienie. Rano na pewno ktoś mnie znajdzie."
     Ruszyła przed siebie. Weszła na teren bardziej skalisty. Miała nadzieję znaleźć jaskinię, w której przeczekałaby noc. Rano zastanowiłaby się co robić. Będzie jaśniej i może ktoś zacznie ją szukać. 
     Po około dwudziestu minutach znalazła małą szczelinę w skale. Nazbierała trochę suchego chrustu i weszła do środka. Wzięła dwa kamienie i stuknęła jednym o drugi. Musiała tak zrobić jakieś trzydzieści razy, zanim posypały się iskry i podpaliły trawę pod patykami. Usiadła i rozglądnęła się po jaskini.
     Była mała i całkiem przytulna. Jenak w rogu stał wielki kamień, za którym był korytarz wiodący w głąb góry. Przy nim stała oparta o ścianę pochodnia.
     Rin stwierdziła, że jest jakąś durną i walniętą idiotką, skoro bierze tę pochodnię, podpala ją i idzie korytarzem.
     Tunel zdawał się ciągnąć w nieskończoność. Jedynym jego plusem zdawało się być to, że stawał się coraz większy i Rin mogła się wyprostować. 
     Wreszcie dotarła do końca przejścia. Stanęła przed ogromnymi, drewnianymi drzwiami. Były one ozdobione kwiatami i podobiznami smoków wykutymi w skale. Wyglądały niesamowicie. 
     Rin dotknęła ręką zimnego kamienia. Przez chwilę napawała się chłodem jaki z niego płynął. Przesunęła dłoń po ciemnych, zimnych kształtach. Pchnęła drzwi.
      Jej oczom ukazała się wielka, ogromna grota. Jej ściany z kryształu, lśniły niebiesko fioletowym blaskiem. Na środku stał blok kryształu, a na nim coś, czego Rin nie mogła dostrzec z daleka. Przy ścianach walały się księgi, zwoje i różne inne przedmioty. 
     Rin schyliła się i podniosła opasły tom leżący najbliżej. Znalazła w nim ręcznie robione rysunki przedstawiające smoki, różne zwierzęta i ich nazwy. "O kurczę, co to jest? I kto to tu zostawił?" - zastanawiała się.
     Odłożyła księgę z powrotem na podłogę i ruszyła w stronę kryształu na środku sali. Tajemniczym przedmiotem niewidocznym z daleka był naszyjnik. I to nie byle jaki.
     Był to smok z rozpostartymi skrzydłami, skierowany ku małemu, niebieskiemu kryształowi.

     Rin wzięła wisiorek do ręki. Postanowiła go wziąć ze sobą jako pamiątkę. "Lepiej go założę, bo jeszcze mi się gdzieś zgubi".
     W chwili gdy zapięła go na szyi, wokół niej rozbłysło oślepiająco jasne światło. Dziewczyna zachwiała się i upadła. Kręciło jej się w głowie i przez chwilę była totalnie zdezorientowana. "Co to było?!" - przestraszona wstała powoli i zaczęła się rozglądać.
     Już miała ruszyć w stronę wielkich, drzwi którymi weszła, gdy spostrzegła mały, niski korytarzyk w rogu groty. Nie zauważyła go od razu, gdyż był częściowo zasłonięty starym, spróchniałym regałem.
     Przejście było niskie, a na jego końcu były równie małe drzwi pokryte mchem. Rin odnalazła klamkę i otworzyła je.
     Okazało się, że to było przejście do drugiej części lasu. Tej za górami. Ku jej zdziwieniu było jasno. "Niemożliwe. Już dzień? nie mogłam przecież spędzić w tej górze całej nocy!"
     Nagle Rin spostrzegła jakiś ruch w krzakach naprzeciw niej. W pierwszej chwili cofnęła się, ale szybko zorientowała się, że wyskoczyła stamtąd tylko wiewiórka. Podeszła do niej mając nadzieję, że będzie mogła się jej przyjrzeć.
     Gdy rozchyliła gęste zarośla znalazła się na środku ścieżki. Wiodła ona dalej w las. Rin postanowiła przejść nią kilkanaście metrów i wrócić z powrotem, gdyż chciała być po tamtej stronie góry, na wypadek gdyby ktoś jej szukał.
     Przechodząc  przez kolejne nieco zarośnięte odcinki drogi, zauważyła, że w oddali są owe białe kwiaty, które widziała już wcześniej. Chciała zerwać jeszcze kilka i wrócić.
     Szła więc dalej. Jej uwadze nie umknął fakt, że las stawał się coraz rzadszy. Co raz donośniejszy stawał się szum wody. W końcu drzewa całkiem zniknęły i Rin stała już na małej polanie. Jej nos wyczuł zapach dymu i coś jakby ciasto. Co dziwniejsze, ciasto marchewkowe. Niedaleko niej płynął strumyk, a na drugim końcu polany stał niewielki domek z małym ogródkiem.
      "Nareszcie cywilizacja! Ktoś mi w końcu pomoże!"  - ucieszyła się. Podeszła do domku i zobaczyła, że na ganku stoi jakaś kobieta. 

     Miała na sobie granatowy płaszcz, spod którego widać było jej brązowe włosy i gładką cerę. Swoimi orzechowymi oczyma uważnie obserwowała, spod kaptura nasuniętego na głowę, każdy ruch dziewczyny.  
     Kobieta ruchem ręki zaprosiła Rin do środka. Dziewczyna niepewnie podeszła i powiedziała:
- Dzień dobry! Czy może mi pani powiedzieć, w którą stronę mam iść, aby dotrzeć do Rasberry?
     Kobieta w pierwszej chwili popatrzyła na nią ze zdziwieniem, lecz po chwili po jej twarzy przebiegł błysk zrozumienia. Odezwała się głosem miękkim, delikatnym i pełnym spokoju:

- Dzień dobry? Chyba dobry wieczór!
- Rin popatrzyła na kobietę jak na wariatkę, lecz ta uprzedziła następne pytanie i powiedziała:
- Wejdź do środka. Wszystko ci wytłumaczę, a las w nocy nie jest odpowiednim do tego miejscem.
     Rin weszła do domku.
     W środku panował lekki bałagan. Na środku stał stół i sześć krzeseł. W jednej ze ścian był kominek, a przed nim trzy bujane fotele. Po drugiej stronie były otwarte drzwi do kuchni, a obok jeszcze jedne do sypialni, jak domyśliła się Rin. Na stole stał wieli talerz z kawałkami ciasta, a wokół różne kartki, listy i robótki ręczne.
     Kobieta kazała Rin usiąść przy stole, podała jej wielki kawałek marchewkowego wypieku i rozpoczęła swoje wyjaśnienia.
     - Jestem Valerie. Zastanawiasz się pewnie, dlaczego powiedziałam, że jest noc. To bardzo proste. Naszyjnik. Zdejmij go.
     Rin wybałuszyła oczy. Skąd ona o nim wiedziała? Zawahała się, ale po chwili wykonała polecenie. 
     Gdy tylko to zrobiła, pociemniało jej w oczach i zakręciło się w głowie. Mrugnęła kilka razy przetarła oczy. Było prawie zupełnie ciemno!
     - Co to było?! Co się stało?! - przestraszyła się.
- Spokojnie. To naszyjnik smoka. Ma jeszcze wiele innych mocy.
- Co? Mocy? O czym pani mówi? Przepraszam, chyba muszę już iść. Mama będzie się niepokoić. 
- Spokojnie. Nigdzie nie pójdziesz, bo nie wiesz dokąd, jest środek nocy, a mama z całą pewnością nie jest zmartwiona. I nie mów do mnie pani. Jestem Valerie!
     Rin całkiem zgłupiała. Drżącym głosem zapytała:
- Jak to? O czym pani... ty mówisz? W ogóle kim pani... to znaczy... 

- Kim jestem? Jestem Valerie. Strażniczka przejścia. Osoba przeznaczona do tego, by w piętnaste urodziny przyprowadzić Rinslette, córkę Katheryn i Josha do Kristalli i oddać w opiekę Sunhee.
- Skąd ty tyle o mnie wiesz?! Znałaś mego ojca? I kto to jest Sunhee, jakie Kristalli?!
- Wszystkiego dowiesz się w swoim czasie. A teraz chodź. Musisz się przespać, zanim będziemy w Kristalli. Czeka nas długa droga.
     I już nie dopuszczając do żadnych pytań, Valerie zaprowadziła Rin do małego pokoiku, gdzie był materac, mała szafa i stolik z kwiatami.
     - Tu możesz się położyć. Wypocznij, bo wcześnie rano będziemy musiały wstać i przejść na śniadanie.
- Przejść na śniadanie? O czym ty...
- Nie zadawaj tylu pytań! Zaufaj mi. Wszystkiego dowiesz się w swoim czasie...


*************************************************************************************************************************************
 
*************************************************************************************************************************************
No nareszcie skończyłam. Trochę sobie poczytaliście :D Wybaczcie, że musieliście czekać tak długo, ale po prostu nie miałam czasu pisać, bo zaczęła się szkoła. Ehhh... No to tarez biorę się za następny rozdział :D     

poniedziałek, 23 września 2013

Single ladies! XD

(•_•)
<) )╯ All the single ladies!
. / \ .                  
(•_•)
\( (>    All the single ladies!
. / \ .
(•_•)
<) )>   Ło oh oh!
. / \ .


No i sami przyznajcie, czy to nie jest rozwalające? :D

środa, 10 lipca 2013

Ocena wcześniejszych książek

A oto jak obiecałam ocena książek, które wcześniej pojawiły się na moim blogu:

1. Isabelle Merlin "Trzy życzenia" - 10/10
2. Helen Brown "Kleo i ja" - 10/10
3. Walter Moers "Kot alchemika" - 10/10
4. Agnieszka Tyszka "Kawa dla kota" - 7/10
5. Katarzyna Majgier "Trzynastka na karku" - 7/10
6. Marta Fox "Paulina w orbicie kotów" - 9/10

Skala Mola Książkowego

Po długim namyśle doszłam do wniosku, że jako porządny mól książkowy opiniujący książki muszę mieć jakąś swoją skalę. Skoro Kinomaniacy mają, to ja też muszę ;D A więc po kilkunastu minutach wysiłku umysłowego (na wakacjach to bardzo dużo! ;D) opracowałam następującą skalę:





 - niżej jak dno, gorzej już być nie mogło!



 




     - kompletne dno



 - o kurczę, co to w ogóle jest?!




 - niezbyt dobra książka




  - jest całkiem ok.





         - dobra, ale mogłaby być trochę lepsza





  - dobra książka




  - bardzo dobra książka




  - wspaniała książka!




 - niesamowita, absolutnie fantastyczna!!!




   


I myślę, że ta skala się nie zmieni. Ale jeśli jednak, to was o tym powiadomię. Jest już późno, więc idę spać.Przypominam jeszcze jednak, że to jest MOJA skala ocen i NIE KAŻDY MUSI SIĘ Z NIĄ ZGADZAĆ. Jutro, a właściwie dzisiaj, zrobię ocenę wszystkich książek, które opisywałam. Dobranoc! ;D

"Paulina w orbicie kotów"

Marta Fox
"Paulina w orbicie kotów"


   Główną bohaterką tej książki jest Paulina, która pewnego dnia wstawia na forum internetowym takie zdanie: "Mam dwóch tatusiów". Jej wpis zostaje skomentowany przez wielu użytkowników szukających sensacji. Paulina zakłada bloga, na którym opisuje ciekawostki z życia kotów. Poza uniwersalnymi historiami przekazuje ona opowieści o swojej kocicy Poppei, a także informacje ze swojego życia – wiadomości o Cyrylu, który przeistacza się w przystojnego Pawła, o złośliwościach i problemie z Kaśką, o dwóch tatusiach i o wielu innych sprawach. Paulina odkrywa też w starym pudle komputer swojej matki, w nim zaś jej pamiętnik. Dowiaduje się z niego o historii fascynacji matki, o nieślubnym dziecku, którym jest sama dziewczyna, o rezultacie chwili zapomnienia oraz o niedojrzałości emocjonalnej jej biologicznego ojca. 
   Również bardzo podobały mi się w tej książce różne notki o kotach na początkach rozdziałów. Były naprawdę ciekawe. Sama opowieść jest napisana lekkim piórem. Słyszałam, że blog opisany w tej książce naprawdę istnieje, ale jak do tej pory go nie znalazłam ;(. Co nie znaczy, że przestanę go szukać :D Jak już na niego trafię, oczywiście wstawię tu link, żebyście również mogli go zobaczyć ;).     Podsumowując: książkę czyta się lekko i przyjemnie, choć nie jest o łatwych tematach, a historia w niej opisana bardzo mi się podobała. Polecam!
 

poniedziałek, 8 lipca 2013

Daft Punk - Get lucky ;D

http://www.youtube.com/watch?v=h5EofwRzit0

                                            We're up all night to the sun
                                    We're up all night to get some
                                    We're up all night for good fun
                                    We're up all night to get lucky



                     My nie śpimy przez całą noc aż do wschodu słońca
                     My nie śpimy przez całą noc by się działo
                     My nie śpimy przez całą noc by się dobrze bawić
                     My nie śpimy przez całą noc aby nam się poszczęściło







 Kolejna zarąbista piosenka i super teledysk, który wciąż mam w głowie :D I te przezroczyste instrumenty! Ja chce taką gitarę XD Dobra robota panowie ;D

poniedziałek, 1 lipca 2013

Pierwszy poniedziałek, którego nikt nie nienawidzi ;D

           Jupiiiii!!! Pierwszy dzień wakacji!!  
                   Pierwszy poniedziałek bez szkoły!







           Ale pamiętaj o jednym!

           Nie porzucaj zwierząt!

Wybaczcie za drastyczne zdjęcie, ale niektórzy inaczej nie rozumieją. :(