Był piękny słoneczny poranek. Rin otworzyła oczy obudzona ciepłymi promieniami słońca na twarzy. Zastanawiała się gdzie jest. Po woli zaczęły do niej wracać zdarzenia minionego dnia. Poczuła znajome ssanie w żołądku. Nagle drzwi obudziły się z głośnym skrzypnięciem i pojawiła się w nich Valerie krzycząc: - Wstawaj śpiochu! Pora na śniadanie! Burczy ci w brzuchu tak, że Samaron mógłby to usłyszeć! - Kto? - spytała zaspana Rin. - Nie zadawaj pytań tylko wstawaj! Dowiesz się wszystkiego na miejscu. - Na miejscu? Czyli gdzie? - spytała zdezorientowana, ale nie otrzymała odpowiedzi. Gdy dziewczyna wstała, Valerie poleciła jej iść za nią. Stanęły przed drzwiami piwnicy i zaczęły schodzić po długich, krętych schodach. Im niżej schodziły, tym bardziej się rozjaśniało. Wreszcie weszły do wielkiego pomieszczenia. Nic w nim nie było z wyjątkiem ogromnej kamiennej ramy, w której spływało coś jakby srebrzysta woda powlekana nićmi złota. Rin zaparło dech w piersiach. - Och, jakie to piękne! - Prawda? A teraz posłuchaj mnie uważnie. Za chwilę przejdziemy przez portal do Kristalli i nie... - Co?! Mam przez to przejść?! - Ale spokojnie! Musisz się wyciszyć, bo inaczej przeniesiesz się tylko w połowie. Za pierwszym razem trzeba uważać. - Co?! Tylko w połowie?! Ale ja lubię się w całości, nie chcę być tylko w połowie! - Chcesz, to daj mi rękę. Pomogę ci, tylko mi zaufaj. - powiedziała Valerie ze spokojem. Dziewczyna złapała kobietę za dłonie i zaczęła powoli oddychać. Wdech i wydech. Wdech. Wydech. - No, to wskakuj! - krzyknęła Valerie i gwałtownie pociągnęła Rin w stronę przejścia. To trwało tylko kilka, może kilkanaście sekund. Otoczyła ich świetlista masa, a wokół zawirowały złote nici. Zaczęło robić się coraz jaśniej, aż wszechobecny blask nie pozwolił oczom patrzeć. I nagle wszystko się skończyło. Znalazły się po drugiej stronie. Były w wielkiej grocie skalnej. Z zewnątrz dobiegał szum wody i śpiew ptaków. Portal za ich plecami połyskiwał spokojnie. Valerie poprowadziła Rin ku wyjściu. - Mówiłaś, że mam się najpierw uspokoić! Przecież mogło mnie przenieść w połowie! I co byś wtedy zrobiła? - Przestań tak histeryzować. Zgrywałam się tylko. - Valerie wyszczerzyła zęby w uśmiechu. Wyszły z groty. Ich oczom ukazał się przepiękny krajobraz. Na środku była wielka polana, na której stał dom otoczony ogrodem. Dookoła rozciągał się wielki, gęsty las. Przy jego brzegu, płynęła rwąca rzeka, którą zapewne było słychać z bardzo daleka. - Prawda, że pięknie? Nie mogłam się doczekać dnia, kiedy tu wrócę. A teraz chodźmy na śniadanie. Pedro pewnie się nawet nas nie spodziewa! Gdy zbliżały się do wejścia ogrodu, z domu wybiegł im na spotkanie rosły mężczyzna, krzycząc "Valerie! Valerie, to ty?!". Był przeszczęśliwy. Miał krótkie, kręcone włosy i czerwoną koszulę w kratę. Jego wielkie, orzechowe oczy zaszły łzami, gdy wpadli sobie w ramiona. - Valerie! Nareszcie wróciłaś! Już myślałem, ze nigdy... - głos uwiązł mu w gardle. - Już, kochany Pedro, już... jestem... Nigdy więcej cię nie zostawię. - przez chwilę wtulali się w siebie - Ach, zapomniałabym! To jest Rin. - powiedziała, zwracając się w stronę dziewczyny. - Witaj. Jestem Pedro. Czekaliśmy na ciebie, pewnie chcesz wiedzieć... - nie skończył zdania, bo przerwało mu burczenie w brzuchu jego rozmówczyni - Ojej! Gdzie moje maniery?! Już podajemy śniadanie. Chodź mi pomóc kochanie - tu zwrócił się do Valerie i gestem zaprosił obie do domku. Ogród, który otaczał dom, w ogóle nie przypominał zwykłego sadu czy rabatek z kwiatami. Tu wszystko porastało jedno warzywo. Kwiaty zamiast liści, miały natkę, krzewy rodziły trójkątne, pomarańczowe owoce wielkości jagód, a z drzew mających marchewki zamiast jabłek czy gruszek, zwisały girlandy marchwiowych pnączy. Tutaj nic nie wyglądało jak rośliny, które zazwyczaj spotykała Rin. Na końcu kamiennej ścieżki (której głazy tworzące ją, też były trójkątne), stał mały, pomarańczowy domek pokryty zieloną dachówką. Jednak wnętrze domku, było kompletnym zaskoczeniem. Wielki salon z czerwonymi meblami wykończonymi wzorkiem w kratkę. Ściany koloru białego, nadawały doskonały kontrast. Domowy klimat uwydatniał wielki kominek przy frontowej ścianie. Do kuchni prowadziła szeroka framuga bez drzwi. To pomieszczenie miało jasnoszare ściany z niebieskimi wzorkami oraz brązowym stołem, krzesłami i blatami. Z salonu prowadziły jeszcze gdzieś dwie pary drzwi. Zapewne do sypialni i być może piwnicy. Na śniadanie podano kanapki z szynką gotowaną w marchewce, sok z marchwi i jabłek oraz ciasto marchewkowe. Gdy zajadali te pyszności, Rin zadała pytanie, które dręczyło ją od samego początku: - Co macie teraz zamiar ze mną zrobić? - My z tobą nic nie zrobimy. Jeśli nie będziesz chciała z nami iść, to twój wybór. - Czyli mogę wrócić z powrotem do domu? - Możesz, ale wtedy skażesz nas wszystkich. - Dlaczego? Co ja mam zrobić? Gdzie wy macie iść? - Dostaliśmy zadanie przyprowadzenia ciebie do Sunhee. To jest czarodziejka władająca światłem. Wojowniczka słońca. Należy do bractwa, które niestety się rozpadło przez Norama. Zdążyła się uratować tylko ona i Valtameria, ale ta zamknęła się w sobie po stracie przyjaciół odcinając się od świata na górze Evarin. Próbowano do niej dotrzeć, ale droga jest usiana pułapkami. Cała nadzieja w tajemniczej dziewczynie z przepowiedni, która oto siedzi tu. - Co? Zaraz zaraz. Skąd wiadomo, że to ja? - Wszystko się zgadza. Na razie nie możemy powiedzieć ci nic więcej na ten temat. Musisz pytać o to Sunhee. - To wszystko brzmi jak jakaś bajeczka na dobranoc. Skąd mogę wiedzieć, że nie jest wymyślona jak może i cały ten świat? Albo co gorsza, że nie chcecie mi nic zrobić? - Właśnie przeszłaś przez magiczny portal z obcą kobietą, która jakoś do tej pory cię nie zabiła, dała ci śniadanie, które jesz z jej mężem, który również cię nie ukatrupił i ty jeszcze możesz wątpić w istnienie tego świata i nasze dobre intencje? - wtrącił Pedro. - Ach. No tak. Faktycznie, masz rację. Nie pomyślałam o tym. Przepraszam, to wszystko jest jakieś nierealne i trochę mnie przeraża. - W porządku. Każdy by się tak czuł. A teraz kończmy jeść i ruszajmy w drogę. Czeka nas kilka dni przeprawy przez las. Na razie jesteśmy tu bezpieczni, ale lepiej żeby nas tu jutro nie było. Nie wiadomo czy po stronie Norama jest ktoś potrafiący wyczuć krąg energii wysłany przez portal. - Zmieńmy trochę temat. Na zmartwienia przyjdzie czas później. Rin, jak ci się podoba nasz mały domek? - Jest wspaniały! Nigdy nie widziałam takich roślin. Ale dlaczego w środku nic nie jest... hmmm... marchewkowe? - Umówiliśmy się z Pedro, że ja projektuję ogród, a on resztę i tak jakoś wyszło. - Ale dlaczego marchewki? - Pracowałam kiedyś na farmie. Była to właśnie plantacja marchwi. Jadłam je codziennie, więc musiałam jakoś urozmaicić jadłospis i przyrządzałam je w różny sposób. Tam też poznałam Pedra. Był pierwszym, który powiedział mi, ze dobrze gotuję. - No dobra. Dosyć tego dobrego. Czas się zbierać - wtrącił Pedro - Valerie idź po prowiant, Rin czekaj tu na nas, ja idę po resztę rzeczy. Po dwudziestu minutach byli prawie gotowi do wyruszenia. Valerie przyniosła trzy torby, do których równomiernie rozłożyli jedzenie i koce. Pedro miał też przy sobie miecz i podręczny sztylet (taki sam jak jego żona) oraz liny i narzędzia. Gdy każdy miał na sobie plecak, usłyszeli trzask gałązki i czyjeś kroki. Pedro natychmiast zamarł i palcem nakazał ciszę. Po cichu zdjął plecak i wyciągnął sztylet z pochwy. Gestem wskazał kąt, w który miała odsunąć się Rin i jego żona, która również wyjęła broń. Kroki ucichły. Zapadła głęboka cisza. Rin przerażona zachowaniem towarzyszy czekała na to co się miało stać. Klamka poruszyła się. W jednej chwili Pedro wyskoczył do przodu i z impetem otworzył drzwi wyciągając przed siebie sztylet. Nagle zastygł w bezruchu ze zdziwieniem na twarzy. W drzwiach stał elf.
No to zaczynamy pisanie następnego rozdziału "Kristalli". Nie ma to jak wena o 1:00 w nocy :D. Wiem, że się niecierpliwicie. Niektórzy to aż ZA BARDZO. Taaak. Mam na myśli WAS Sunhee i Valerie :D. Valtameria jak na razie spokojna :D No ale żebyście się nie zanudzili czekając, nuta na dziś: http://www.youtube.com/watch?v=Mqq39LdbPAc
Jak już zapewne wiecie, Kamil Bednarek nagrał nową wersję piosenki "Dni, których jeszcze nie znamy" autorstwa Marka Grechuty, która to stworzona została na potrzeby filmu Andrzeja Wajdy pt. "Wałęsa. Człowiek z nadziei." Zapewne zauważyliście, że wzbudziło to liczne kontrowersje w internecie. Jednym podoba się "odświeżenie" jakże znanego i lubianego klasyka, a inni denerwują się i ubolewają, że "Bednarek wszędzie wpycha to swoje reggae". Niestetyjest jedno takie przyzwyczajenie wśród starszych pokoleń, że klasyków się "nie rusza". Moim skromnym zdaniem, to fajnie, że znalazł się ktoś, kto zechciał wykorzystać starszą piosenkę, o której istnieniu niewielu z młodszego pokolenia w ogóle słyszało. Skoro Bednarek ją śpiewa, to znaczy, że najwyraźniej dostał zgodę i ten ktoś kto mu pozwolił (bo raczej nie sam autor, który zmarł. W sumie nie wiem kto na takie coś wydaje zgodę ;D), chciał, aby przypomniano sobie o tej piosence! Więc nie wiem o co ten cały "ból dupy" (że się tak wyrażę ;)). Jak wam się nie podoba, to nie słuchajcie. Ja i tak uważam, że dobrze się stało, bo przynajmniej dowiedziałam się, że taką wspaniałą piosenkę kiedykolwiek napisano! W sumie aż tak bardzo się nie zmieniła. ;D Ale to moje zdanie. A wy co sądzicie? Piszcie w komentarzach! ;D
Książka
ta jest z gatunku kryminałów. Wygrzebałam ją gdzieś w starych książkach
u mnie w domu. Nigdy nie chciało mi się jej czytać, bo sprawiała dziwne
wrażenie. W końcu jednak, gdy nie miałam co czytać, a biblioteka była
zamknięta, książkę tę przeczytałam w ledwo dwa wieczory :D
Głównymi bohaterami książki są: zrównoważony haker Gogel, pokręcona
ekolożka Sójka i zakochany w Sójce, grach fabularnych i historii Master.
Wymieniona wyżej trójka mieszka w Rudzie Śląskiej i uczy się w
ostatniej klasie gimnazjum. W wolnych chwilach po lekcjach prowadzi
prywatne śledztwo. Wszystko zaczęło się
od tego, że Sójka i Master spotkali w lesie motocyklistę, który o mało
nie przejechał zajączka, przy okazji płosząc chyba wszystkie zwierzęta w
okolicy. Potem kradzież sprzętu i pieniędzy ze sklepu fotograficznego
Mastera, a raczej jego rodziców :D.
Paczka przyjaciół postanawia znaleźć tajemniczego motocyklistę i jego
hondę, co też wkrótce im się udaje. Jednak mało nie przypłacili tego
życiem. Więcej wam nie powiem. Sami sobie doczytajcie :P
Cała historia kończy się happy endem, czyli romantycznym spacerkiem
Mastera i Sójki, po tym jak wszystko się skończyło, a przestępcy zostali
złapani. Podsumowując - książka tak
wciąga swoją fabułą i różnymi tajemniczymi zagadnieniami, że nie można
się od niej oderwać. Całość oceniam na:
"Już jutro moje urodziny" - pomyślała Rin wyciągając torbę z szafki. Przygotowywała się właśnie do jutrzejszej wycieczki w głąb lasu. Gdy chowała dodatkową bluzę, do pokoju weszła jej mama. - Co robisz kochanie? - Nic mamo. Pakuję się, bo jutro idę do lasu. - Mmhm. Mam pytanie. Będziesz chciała zrobić przyjęcie urodzinowe? - Niee mamo. Robimy z Lin mały wypad do kawiarni na lody i to mi wystarczy. - Dobrze kochanie. Jest już trochę późno. Ja idę spać. Jutro jest sobota i muszę pomóc pani Binglet w ogrodzie. Obiecała dać mi cebulki tych przecudnych mieczyków. Więc dobranoc! - i wyszła. Nazajutrz rano Rin obudziła się dość wcześnie. Usiadła na łóżku, przeciągnęła się ziewając i w piżamie poszła na śniadanie. - Cześć mamo! - Dzień dobry kochanie! Wszystkiego najlepszego! Proszę, to dla ciebie. - powiedziała i wręczyła Rin małe, niebieskie pudełeczko. W środku była bransoletka. - Och, mamo! Jaka śliczna! Dziękuję. - A teraz siadaj do stołu i zjedzmy śniadanie. - zachęciła i postawiła na stole wielki stos naleśników z polewą malinową i napisem "100 lat". Gdy już prawie kończyły, usłyszały pukanie i w drzwiach pojawiła się Lin. - Sto lat, sto lat Lin! - krzyknęła i wyściskała przyjaciółkę. Ona również wręczyła jej mały pakunek. - To dla ciebie. Otwórz! - ponagliła. Rin rozwinęła wstążeczkę i jej oczom ukazała się kolejna, piękna bransoletka. - Ojej. Jaka ładna! Już druga dzisiaj! Pasuje do tej od mamy! - Lin, może zechcesz zjeść z nami parę naleśników? - powiedziała mama. - Z przyjemnością, pani Katheryn. Po skończonym śniadaniu, dziewczyny pożegnały się i wyszły na dwór. Kupiwszy lody, usiadły przy stoliku podziwiając widoki. - Mam nadzieję, że nikogo tu nie spotkamy. - zaniepokoiła się Rin. - A co to ma do rzeczy? I tak już wszyscy zapomnieli o "śwince" - zaśmiała się przyjaciółka. - Wiesz, lepiej uważać. A w dodatku nie mam zamiaru widzieć się z Nikkim. - Taak? Chyba będziesz musiała. Nie patrz w tamtą stronę! - Co? Gdzie?! Nikki?! No nie, to nie może...! - Już, już! Spokojnie! Żarty sobie robię. Coś ty taka przewrażliwiona? - A daj spokój! Słuchaj, mam propozycję. Idziesz ze mną wieczorem na wycieczkę do lasu? O, tutaj niedaleko. - Coś ty! Na głowę upadłaś? Ojciec mnie nie puści! Zwariowałby chyba. - No trudno. Idę sama. - zmartwiła się Rin. - Co? Po co? Nie możemy zrobić sobie piżamowej imprezki? - No...wiesz... muszę przemyśleć trochę spraw i się odstresować. - Łażąc po lesie w górach?! Oszalałaś? - Proszę cię, przestań. Idę i już. Imprezę zrobimy u mnie jutro, dobrze? - No niech ci będzie. - zgodziła się Lin. Rin odetchnęła z ulgą. Miała nadzieję, że jej przyjaciółka nie będzie mogła z nią iść, ale nie miała sumienia nic jej nie powiedzieć. Po południu dziewczyny wróciły do domów. Rin zastała mamę przed domem, gdzie wsadzała do doniczek cebulki kwiatów. - Cześć mamo! Jak tam mieczyki? - Ach, patrz jakie duże i ładne cebulki. Będą z nich śliczne kwiaty. Wieczorem pani Binglet zaprosiła mnie na małego grilla, więc nie będzie mnie do późna. - A to się dobrze składa. Pamiętasz, że idę się przejść do lasu? - Pamiętam, pamiętam. Trochę mnie to niepokoi. Wiem, że znasz to miejsce od małego, ale... - Spokojnie mamo. Na pewno wrócę razem z tobą, a nawet szybciej. - No ja myślę! Na stole masz kilka kanapek. Spakuj je teraz, bo zapomnisz! I tak Rin wzięła plecak wyruszając na przechadzkę po lesie. Był piękny, letni wieczór. Słońce prawie już zaszło i na horyzoncie zaczął pojawiać się księżyc. Wśród drzew było cicho i tajemniczo, ale na szczęście była pełnia księżyca, który oświetlał drogę. Rin szła małą, leśną ścieżką, która miała ją doprowadzić daleko, daleko w bór, aż do Góry Smoka. Przynajmniej tak słyszała. Jeszcze nikt nie zaszedł tak daleko, by ją spotkać. Dziewczyna szła podziwiając piękno drzew, krzewów, paproci i kwiatów. Nagle spostrzegła błyszczący liście rosnące bardzo daleko od drogi. Wahała się przez długą chwilę, ale że było jeszcze jasno, postanowiła zapuścić się w głąb lasu zbaczając ze ścieżki. Zbliżyła się do miejsca, w którym zauważyła owe dziwne zjawisko. Były tam wielkie, niebieskawe liście, pokryte świecącym pyłem. Wśród nich wyrosło kilka kwiatów, które przypominały lilie. Były białe i również błyszczały. Rin przyglądała się z zachwytem. Postanowiła wziąć jednego, aby pokazać mamie, która uwielbiała różne egzotyczne kwiaty. Ujęła rękami delikatną łodygę i zerwała lilię, która najbardziej świeciła. Odwróciła się w stronę, gdzie, jak jej się zdawało, była ścieżka. Z przerażeniem stwierdziła, że jej tam nie ma. "O nie!Tylko nie to! Gdzie ta droga?! Przecież była za mną!" - myślała gorączkowo rozglądając się. Postanowiła iść w kierunku przeciwnym do kwiatów, gdyż przypomniała sobie, że były na wprost od ścieżki. Szła i szła. Chodziła w kółko, a gdy minęła ten sam pniak już trzy razy, przypomniała sobie o telefonie. Natychmiast go wyciągnęła, ale mina jej zrzedła. "No nie! Nie ma zasięgu! I bateria się kończy! Co ja teraz zrobię?!" - przestraszyła się. "No trudno. Muszę iść dalej. Przecież nie będę tu tak stać. Zbliża się noc. Trzeba znaleźć jakieś schronienie. Rano na pewno ktoś mnie znajdzie." Ruszyła przed siebie. Weszła na teren bardziej skalisty. Miała nadzieję znaleźć jaskinię, w której przeczekałaby noc. Rano zastanowiłaby się co robić. Będzie jaśniej i może ktoś zacznie ją szukać. Po około dwudziestu minutach znalazła małą szczelinę w skale. Nazbierała trochę suchego chrustu i weszła do środka. Wzięła dwa kamienie i stuknęła jednym o drugi. Musiała tak zrobić jakieś trzydzieści razy, zanim posypały się iskry i podpaliły trawę pod patykami. Usiadła i rozglądnęła się po jaskini. Była mała i całkiem przytulna. Jenak w rogu stał wielki kamień, za którym był korytarz wiodący w głąb góry. Przy nim stała oparta o ścianę pochodnia. Rin stwierdziła, że jest jakąś durną i walniętą idiotką, skoro bierze tę pochodnię, podpala ją i idzie korytarzem. Tunel zdawał się ciągnąć w nieskończoność. Jedynym jego plusem zdawało się być to, że stawał się coraz większy i Rin mogła się wyprostować. Wreszcie dotarła do końca przejścia. Stanęła przed ogromnymi, drewnianymi drzwiami. Były one ozdobione kwiatami i podobiznami smoków wykutymi w skale. Wyglądały niesamowicie. Rin dotknęła ręką zimnego kamienia. Przez chwilę napawała się chłodem jaki z niego płynął. Przesunęła dłoń po ciemnych, zimnych kształtach. Pchnęła drzwi. Jej oczom ukazała się wielka, ogromna grota. Jej ściany z kryształu, lśniły niebiesko fioletowym blaskiem. Na środku stał blok kryształu, a na nim coś, czego Rin nie mogła dostrzec z daleka. Przy ścianach walały się księgi, zwoje i różne inne przedmioty. Rin schyliła się i podniosła opasły tom leżący najbliżej. Znalazła w nim ręcznie robione rysunki przedstawiające smoki, różne zwierzęta i ich nazwy. "O kurczę, co to jest? I kto to tu zostawił?" - zastanawiała się. Odłożyła księgę z powrotem na podłogę i ruszyła w stronę kryształu na środku sali. Tajemniczym przedmiotem niewidocznym z daleka był naszyjnik. I to nie byle jaki. Był to smok z rozpostartymi skrzydłami, skierowany ku małemu, niebieskiemu kryształowi. Rin wzięła wisiorek do ręki. Postanowiła go wziąć ze sobą jako pamiątkę. "Lepiej go założę, bo jeszcze mi się gdzieś zgubi". W chwili gdy zapięła go na szyi, wokół niej rozbłysło oślepiająco jasne światło. Dziewczyna zachwiała się i upadła. Kręciło jej się w głowie i przez chwilę była totalnie zdezorientowana. "Co to było?!" - przestraszona wstała powoli i zaczęła się rozglądać. Już miała ruszyć w stronę wielkich, drzwi którymi weszła, gdy spostrzegła mały, niski korytarzyk w rogu groty. Nie zauważyła go od razu, gdyż był częściowo zasłonięty starym, spróchniałym regałem. Przejście było niskie, a na jego końcu były równie małe drzwi pokryte mchem. Rin odnalazła klamkę i otworzyła je. Okazało się, że to było przejście do drugiej części lasu. Tej za górami. Ku jej zdziwieniu było jasno. "Niemożliwe. Już dzień? nie mogłam przecież spędzić w tej górze całej nocy!" Nagle Rin spostrzegła jakiś ruch w krzakach naprzeciw niej. W pierwszej chwili cofnęła się, ale szybko zorientowała się, że wyskoczyła stamtąd tylko wiewiórka. Podeszła do niej mając nadzieję, że będzie mogła się jej przyjrzeć. Gdy rozchyliła gęste zarośla znalazła się na środku ścieżki. Wiodła ona dalej w las. Rin postanowiła przejść nią kilkanaście metrów i wrócić z powrotem, gdyż chciała być po tamtej stronie góry, na wypadek gdyby ktoś jej szukał. Przechodząc przez kolejne nieco zarośnięte odcinki drogi, zauważyła, że w oddali są owe białe kwiaty, które widziała już wcześniej. Chciała zerwać jeszcze kilka i wrócić. Szła więc dalej. Jej uwadze nie umknął fakt, że las stawał się coraz rzadszy. Co raz donośniejszy stawał się szum wody. W końcu drzewa całkiem zniknęły i Rin stała już na małej polanie. Jej nos wyczuł zapach dymu i coś jakby ciasto. Co dziwniejsze, ciasto marchewkowe. Niedaleko niej płynął strumyk, a na drugim końcu polany stał niewielki domek z małym ogródkiem. "Nareszcie cywilizacja! Ktoś mi w końcu pomoże!" - ucieszyła się. Podeszła do domku i zobaczyła, że na ganku stoi jakaś kobieta.
Miała na sobie granatowy płaszcz, spod którego widać było jej brązowe włosy i gładką cerę. Swoimi orzechowymi oczyma uważnie obserwowała, spod kaptura nasuniętego na głowę, każdy ruch dziewczyny. Kobieta ruchem ręki zaprosiła Rin do środka. Dziewczyna niepewnie podeszła i powiedziała: - Dzień dobry! Czy może mi pani powiedzieć, w którą stronę mam iść, aby dotrzeć do Rasberry? Kobieta w pierwszej chwili popatrzyła na nią ze zdziwieniem, lecz po chwili po jej twarzy przebiegł błysk zrozumienia. Odezwała się głosem miękkim, delikatnym i pełnym spokoju: - Dzień dobry? Chyba dobry wieczór! - Rin popatrzyła na kobietę jak na wariatkę, lecz ta uprzedziła następne pytanie i powiedziała: - Wejdź do środka. Wszystko ci wytłumaczę, a las w nocy nie jest odpowiednim do tego miejscem. Rin weszła do domku. W środku panował lekki bałagan. Na środku stał stół i sześć krzeseł. W jednej ze ścian był kominek, a przed nim trzy bujane fotele. Po drugiej stronie były otwarte drzwi do kuchni, a obok jeszcze jedne do sypialni, jak domyśliła się Rin. Na stole stał wieli talerz z kawałkami ciasta, a wokół różne kartki, listy i robótki ręczne. Kobieta kazała Rin usiąść przy stole, podała jej wielki kawałek marchewkowego wypieku i rozpoczęła swoje wyjaśnienia. - Jestem Valerie. Zastanawiasz się pewnie, dlaczego powiedziałam, że jest noc. To bardzo proste. Naszyjnik. Zdejmij go. Rin wybałuszyła oczy. Skąd ona o nim wiedziała? Zawahała się, ale po chwili wykonała polecenie. Gdy tylko to zrobiła, pociemniało jej w oczach i zakręciło się w głowie. Mrugnęła kilka razy przetarła oczy. Było prawie zupełnie ciemno! - Co to było?! Co się stało?! - przestraszyła się. - Spokojnie. To naszyjnik smoka. Ma jeszcze wiele innych mocy. - Co? Mocy? O czym pani mówi? Przepraszam, chyba muszę już iść. Mama będzie się niepokoić. - Spokojnie. Nigdzie nie pójdziesz, bo nie wiesz dokąd, jest środek nocy, a mama z całą pewnością nie jest zmartwiona. I nie mów do mnie pani. Jestem Valerie! Rin całkiem zgłupiała. Drżącym głosem zapytała: - Jak to? O czym pani... ty mówisz? W ogóle kim pani... to znaczy... - Kim jestem? Jestem Valerie. Strażniczka przejścia. Osoba przeznaczona do tego, by w piętnaste urodziny przyprowadzić Rinslette, córkę Katheryn i Josha do Kristalli i oddać w opiekę Sunhee. - Skąd ty tyle o mnie wiesz?! Znałaś mego ojca? I kto to jest Sunhee, jakie Kristalli?! - Wszystkiego dowiesz się w swoim czasie. A teraz chodź. Musisz się przespać, zanim będziemy w Kristalli. Czeka nas długa droga. I już nie dopuszczając do żadnych pytań, Valerie zaprowadziła Rin do małego pokoiku, gdzie był materac, mała szafa i stolik z kwiatami. - Tu możesz się położyć. Wypocznij, bo wcześnie rano będziemy musiały wstać i przejść na śniadanie. - Przejść na śniadanie? O czym ty... - Nie zadawaj tylu pytań! Zaufaj mi. Wszystkiego dowiesz się w swoim czasie...
************************************************************************************************************************************* ♫♫♫♫♫♫♫♫♫♫♫♫♫♫♫♫♫♫♫♫♫♫♫♫♫♫♫♫♫♫♫♫♫♫♫♫♫♫♫♫♫♫♫♫♫♫♫♫♫♫♫♫♫♫♫♫♫♫♫♫♫♫♫♫♫♫ ************************************************************************************************************************************* No nareszcie skończyłam. Trochę sobie poczytaliście :D Wybaczcie, że musieliście czekać tak długo, ale po prostu nie miałam czasu pisać, bo zaczęła się szkoła. Ehhh... No to tarez biorę się za następny rozdział :D
A oto jak obiecałam ocena książek, które wcześniej pojawiły się na moim blogu:
1. Isabelle Merlin "Trzy życzenia" - 10/10 2. Helen Brown "Kleo i ja" - 10/10 3. Walter Moers "Kot alchemika" - 10/10 4. Agnieszka Tyszka "Kawa dla kota" - 7/10 5. Katarzyna Majgier "Trzynastka na karku" - 7/10 6. Marta Fox "Paulina w orbicie kotów" - 9/10
Po długim namyśle doszłam do wniosku, że jako porządny mól książkowy opiniujący książki muszę mieć jakąś swoją skalę. Skoro Kinomaniacy mają, to ja też muszę ;D A więc po kilkunastu minutach wysiłku umysłowego (na wakacjach to bardzo dużo! ;D) opracowałam następującą skalę:
- niżej jak dno, gorzej już być nie mogło!
- kompletne dno
- o kurczę, co to w ogóle jest?!
- niezbyt dobra książka
- jest całkiem ok.
- dobra, ale mogłaby być trochę lepsza
- dobra książka
- bardzo dobra książka
- wspaniała książka!
- niesamowita, absolutnie fantastyczna!!!
I myślę, że ta skala się nie zmieni. Ale jeśli jednak, to was o tym powiadomię. Jest już późno, więc idę spać.Przypominam jeszcze jednak, że to jest MOJA skala ocen i NIE KAŻDY MUSI SIĘ Z NIĄ ZGADZAĆ. Jutro, a właściwie dzisiaj, zrobię ocenę wszystkich książek, które opisywałam. Dobranoc! ;D
Główną bohaterką tej książki jest Paulina, która pewnego dnia wstawia na forum internetowym takie zdanie: "Mam dwóch tatusiów". Jej wpis zostaje skomentowany przez wielu użytkowników szukających sensacji. Paulina zakłada bloga, na którym opisuje ciekawostki z życia kotów. Poza uniwersalnymi historiami przekazuje ona opowieści o swojej
kocicy Poppei, a także informacje ze swojego życia – wiadomości o
Cyrylu, który przeistacza się w przystojnego Pawła, o złośliwościach i
problemie z Kaśką, o dwóch tatusiach i o wielu innych sprawach.
Paulina odkrywa też w starym pudle komputer swojej matki, w nim zaś jej
pamiętnik. Dowiaduje się z niego o historii fascynacji matki, o nieślubnym dziecku, którym jest sama dziewczyna, o rezultacie chwili zapomnienia oraz o niedojrzałości emocjonalnej jej biologicznego ojca. Również bardzo podobały mi się w tej książce różne notki o kotach na początkach rozdziałów. Były naprawdę ciekawe. Sama opowieść jest napisana lekkim piórem. Słyszałam, że blog opisany w tej książce naprawdę istnieje, ale jak do tej pory go nie znalazłam ;(. Co nie znaczy, że przestanę go szukać :D Jak już na niego trafię, oczywiście wstawię tu link, żebyście również mogli go zobaczyć ;). Podsumowując: książkę czyta się lekko i przyjemnie, choć nie jest o łatwych tematach, a historia w niej opisana bardzo mi się podobała. Polecam!
We're up all night to the sun We're up all night to get some We're up all night for good fun We're up all night to get lucky
My nie śpimy przez całą noc aż do wschodu słońca My nie śpimy przez całą noc by się działo My nie śpimy przez całą noc by się dobrze bawić My nie śpimy przez całą noc aby nam się poszczęściło
Kolejna zarąbista piosenka i super teledysk, który wciąż mam w głowie :D I te przezroczyste instrumenty! Ja chce taką gitarę XD Dobra robota panowie ;D
Rin była zrozpaczona. Nienawidziła Ney tak bardzo, że miała ochotę ją torturować, bo na szybką śmierć nie zasługiwała. Ośmieszyła ją w oczach Nikkiego. Dobiegła do domu, natychmiast zdjęła ubłocone i mokre ubrania i poszła pod prysznic. Gdy skończyła, rzuciła się na łóżko i wysłała sms'a Lin: "Przyjdź proszę ;(". Przyjaciółka zjawiła się po dziesięciu minutach z paczką ciasteczek. Wchodząc do pokoju ujrzała Rin z czerwonymi oczami spuchniętymi od płaczu. - Co się stało?! - Mówiłam, że to będzie kompletna klapa! To wszystko wina Courtney! Rin opowiedziała jej całe zdarzenie od początku. - Co za idiotka, noo! Jak ona tak mogła?! - Nie wiem, nienawidzę jej! Jak ja się teraz pokarzę Nikkiemu? Chciałabym być jakąś wróżką czy czarownicą nawet, żeby jej coś zrobić! Nie wiem, hmmm... może też wrzuciłabym ją w błoto? - A może w górę kupy czy coś? - No to by było odpowiedniejsze! Albo może zostawić ją gdzieś samą w lesie... - Niee no co ty! Po pierwsze, to oszczędźmy biedne rośliny, a po drugie, to nie możemy zaśmiecać lasu! I tak przez następną godzinę rozmyślały nad różnymi karami dla Ney, aż w końcu Lin wróciła do domu. Rin usiadła przy oknie i spoglądała na las. Jej myśli krążyły teraz w odległych krainach. "Dlaczego ten świat jest taki nudny? Dlaczego nie może się w nim dziać coś ciekawego, intrygującego, magicznego, coś, co będzie w stanie zająć moje myśli i odwrócić uwagę od szarej rzeczywistości? Ach, jaki ten las jest piękny. Taki wielki i tajemniczy. O! Właśnie! Jeszcze trochę i będę miała piętnaście lat! Muszę w ten dzień zrobić coś wyjątkowego! Może zrobię sobie samotną wycieczkę do tego lasu? Ciekawe kiedy jest pełnia. Trzeba sprawdzić, bo bardziej przyjemny i nastrojowy będzie klimat. Tylko muszę się przygotować tak, żeby nikt się o tym nie dowiedział. Nawet Lin, bo będzie mnie pocieszać, a ja chcę sobie parę rzeczy przemyśleć" I tak siedząc przy oknie rozmyślała do wieczora. Z zamyślenia wyrwało ją ciche pukanie do drzwi pokoju.To była jej mama. - Cześć kochanie, co robisz? Chodź do kuchni. Przygotowałam kolację. - Dobrze mamo. Daj mi jeszcze pięć minut. Podczas posiłku Rin miło gawędziła z mamą. Niestety temat zszedł na problemy w pracy. Dziewczyna widziała zdenerwowanie i wyczerpanie mamy, ale nie wiedziała jak jej pomóc. Po kolacji wspólnie pozmywały naczynia i zaczęły się zbierać do zaszycia w swoich pokojach. - Dobranoc kochanie. Tylko nie siedź za długo, bo jutro musisz wstać do szkoły! "Taaak, no właśnie. Szkoła." Rin bolał brzuch na samą myśl o jutrzejszym dniu. Wiedziała, że teraz wszyscy znajomi będą wiedzieć o feralnym spotkaniu. Nazajutrz pogoda była piękna. Świeciło słońce, a po chmurach nie było ani śladu. Rin jak co dzień zjadła śniadanie i wyszła do szkoły. Musiała iść na piechotę, gdyż mama nie mogła jej zawieźć. Po drodze spotkała Lin: - Nie przejmuj się. Pewnie zapomniała czy coś. - Taa... zapomniała... chyba w moich snach. - A tak w ogóle, to jak tam twoje plany z kupą? Przygotowania nadal aktualne, tak? Nieubłaganie nadszedł moment wejścia do szkoły. Rin już czuła te wszystkie ukradkowe spojrzenia na sobie. Ku jej zdziwieniu nie było aż tak źle. Właściwie to nikt nie zwrócił na nich większej uwagi. - Chyba zapomniała wszystkim powiedzieć. - stwierdziła Lin. - Albo dopiero zamierza to zrobić. Czeka tylko aż się zjawię. Niestety Rin miała rację. - No patrzcie kto przyszedł! - rzuciła jak wąż jadem Ney. - Jak tam twoja kąpiel błotna? - O czym ona mówi? O co chodzi? - rozległy się pytania. - To wy nie wiecie? A myślałam, że wszystkim powiedziałam. Rin wczoraj zażywała kąpieli błotnej w parku. No zupełnie jak świnka! - Hahaha, to prawda? - spytał klasowy cwaniak Ted - Szkoda, że nikt nie zrobił zdjęcia! Byłby świetny materiał na biologię: O zwyczajach świnek ludzkich. - Zaśmiał się, a z nim wszyscy zebrani. Nagle rozległ się dźwięk dzwonka i przyszła pani Brain więc nie było czasu na rozmowy, tylko wszyscy usiedli w ławkach i zaczęła się lekcja matematyki. Ani Lin ani Rin nie lubiła tej klasy. Były tu ławki na cztery osoby. Usiadły więc w przedostatniej, a po drugiej stronie stołu usiadła Rosie. Była to cicha i spokojna dziewczyna, która nikomu nie wchodziła w drogę i mało kto chciał się z nią zapoznać. Lekcja trwała już dobre dziesięć minut. Wtem rozległo się pukanie i drzwi się powoli otworzyły. Do klasy wszedł Nikki. - Przepraszam za spóźnienie pani Brain. - No, Black, siadaj do ławki. I żeby mi to było ostatni raz! Nikki przytaknął głową i zaczął szukać wolnego miejsca do siedzenia. Popatrzył na Rin i się uśmiechnął. Zajął krzesło obok niej. "Że też akurat tutaj musiało być wolne!"- pomyślała. Nikki zwrócił oczy ku niej i na moment ich spojrzenia zetknęły się. Rin oprzytomniała i zaczęła pisać w zeszycie. Przez resztę matematyki nie miała odwagi odwrócić głowy w jego stronę. Do końca lekcji unikała go jak ognia. Nie chciała, by spotkali się na korytarzu. Dopiero gdy wraz z Lin opuszczała budynek usłyszała, że ktoś ją woła. To był Nikki. - Zaczekaj Rin! Cześć wam! Słuchaj, mam ci coś do powiedzenia. - Nikki, kurczę, słuchaj nie mogę teraz rozmawiać, może w ogóle nie powinnam, Courtney nie da mi spokoju. Tobie tez nie. Naprawdę, idź już. - Przestań gadać i posłuchaj mnie! Nie przejmuj się tym wczorajszym. Po prostu mieliśmy pecha, że ją spotkaliśmy. Słyszałem o tym jak zachował się dzisiaj Ted. Nie martw się, nie będzie ci już dokuczał... - Czy ty mu coś zrobiłeś? Nikki?! - weszła mu w słowo. - Rin... to nie tak... my tylko go... - My?! - No... ja i kilku kumpli... no ale nie denerwuj się, nic mu nie zrobiliśmy, tylko lekko poturbowaliśmy. W każdym razie nie będzie cię już przezywał czy coś. Nie wiem czy w ogóle będzie w stanie cokolwiek powiedzieć. - dodał z lekkim śmiechem. - O matkoo... co wyście... nieważne. Przepraszam, muszę już iść. Chodź Lin, obiad czeka. - Zaczekaj Rin! Wyjdziemy gdzieś jeszcze kiedyś? - Nie wiem. Być może. A teraz wybacz, ale naprawdę musimy już iść. - powiedziała i ruszyła w stronę domu. Gdy odeszły wystarczająco daleko, by móc rozmawiać, Lin stwierdziła: - Dziewczyno, ty to masz szczęście. Chłopaki się o ciebie biją. Szczęście i zarazem ogromny talent. Do zaprzepaszczania okazji. - Okazji? Do czego? I niby jakiej okazji? - Czyś ty oślepła? Wreszcie masz szansę posiadać boskiego Nikkiego na własność, a odpowiadasz tylko jakieś "być może" ?! Zastanów się co robisz. Aaa, już rozumiem. Chcesz poudawać niedostępną, żeby się trochę pomęczył? No tak, niech się trochę postara, a nie, że wszystko trzeba za tych facetów robić! - Lin, co ty gadasz?! Ja nikogo nie udaję! Po prostu nie mam ochoty znowu się zbłaźnić. A teraz muszę cię już pożegnać. Do jutra!
************************************************************************************************************************************* ♫♫♫♫♫♫♫♫♫♫♫♫♫♫♫♫♫♫♫♫♫♫♫♫♫♫♫♫♫♫♫♫♫♫♫♫♫♫♫♫♫♫♫♫♫♫♫♫♫♫♫♫♫♫♫♫♫♫♫♫♫♫♫♫♫♫ ************************************************************************************************************************************* Ufff... skończyłam. Przepraszam, że tak długo trzeba było czekać, ale po prostu nie miałam czasu ;D I przepraszam, że taki słaby jest ten rozdział, ale nie mam jakoś ostatnio weny.A ten odcinek już musiałam napisać, bo Sunhee i Valerie wciąż się czepiały, bo chcą już się pokazac w tej historii. :) Ale poczekaajcie. Ja się dopiero rozkręcam ;D Dopiero się zacznie, jak dojdę do tematu z tytułu mojej "książki" :D Czyli już w 5 rozdziale lub 6. ;D
Robiliście albo czytaliście kiedyś coś, co było kompletnie beznadziejne, ale nie mogliście się od tego oderwać, a efektem końcowym było to, że nawet wam się to podobało? Ja takie wrażenia odniosłam podczas czytania tej o to książki. Jest to pamiętnik trzynastolatki, która ma 3 przyjaciółki i kończy szóstą klasę. Mieszka z nimi w jednym bloku, więc codziennie się spotykają. Główna bohaterka nazywa się Ania, a jej przyjaciółki to: Paula, Niki i Blondi. A teraz omówimy parę "defektów" jej życia. Pierwszy z nich denerwował mnie tak bardzo, że dziwię się, że nie rozerwałam tej książki na strzępy. Chyba powstrzymywało mnie to, że jest wypożyczona. ;D Nie wiem jak bardzo trzeba być wyrodnym rodzicem, żeby na każdym kroku mówić swojej córce, że jest dziecinna, nieodpowiedzialna, niedojrzała i w ogóle powinna cofnąć się do przedszkola. Takich rodziców miała Ania. No kuurde. Gdybym była na jej miejscu, to od jakiejś połowy książki siedziałabym w poprawczaku... Albo jeszcze lepsza akcja była z rodzicami Niki. Jej matka na każdym kroku mówiła, że jest gruba, pryszczata i takie tam podobne. Miała co do niej wielkie ambicje i cały czas wysyłała ją na jakieś korepetycje. No to lecimy dalej. Koledzy i koleżanki z klasy. Oooo w ogóle o szkole to jest dopiero co opowiadać. Zacznijmy od nauczycielki uczącej WF-u. Życiową ambicją tej kobiety było chyba zadręczanie uczniów robieniem hardkorowej ilości pompek i ze szczególnym upodobaniem - przysiadów. Tak się wczuwała w rolę, że nie mówiła normalnie. Zacytuję kilka jej wypowiedzi: "Jesteściepokoleniemktórenieceniinieszanujekulturyfizycznej!" albo: "Zwłaszczażenieuprawiacieżadnychsportówtylkocałymidniamisiedzicieprzedkomputerami!". Pożegnanie szóstej klasy na koniec roku w jej wykonaniu wyglądało tak ale na szczęście rozdzielała już słowa: " Byliście najbardziej beznadziejną klasą, jaką w życiu uszyłam. Takiej bandy kretynów jak wy nigdy wcześniej nie widziałam i już nigdy nie zobaczę." Uwierzycie, że mówiąc to płakała? ;D Ale dosyć już o nauczycielce. Pomówmy teraz o koleżankach z klasy. Te dziewczyny była tak szalone, że przestraszyłam się, że mama zakaże mi tego czytać w obawie, że będę zdemoralizowana. W ogóle to co one zrobiły to już był szczyt wszystkiego! U nich najbardziej szaloną rzeczą, jest nie przebranie się na wf w dniu wagarowicza i recytowanie na nim wiersza pani! Chociaż miały taką nauczycielkę, że im się nie dziwię... I jeszcze jedno. W ogóle główna bohaterka ma tak zarąbistą rodzinę, że normalnie nie mogę. Wszyscy mówią jej, ze jest niedojrzała i w ogóle roztrzepana. Jej matka cały czas powtarza, że w jej wieku umiała już gotować zupę jarzynową i piec biszkopty, a jak dziewczyna chce się nauczyć, to jej nie pozwala...A ojciec cały czas nawija, że w jej wieku naprawiał już uszczelki czy krany. A jeszcze zarąbistsza jest jej ciotka, która nie dość, że z powodu złego zapisania daty robi jej urodziny cały miesiąc wstecz, to jeszcze przy całej rodzinie wręcza jej różowy stanik z push-upem i napisem " BIG FART", żeby, jak twierdzi, dziewczyna nie miała kompleksów patrząc na koleżanki z biustem, bo, uwaga cytuję: "ona przecież nie ma biustu. Na marginesie, to ciotka życzyła jej, żeby nabrała trochę ciałka i " wyrosła na hożą dziewoję". A w ogóle najlepsze to jest jej rodzeństwo. Tam chyba 6-letnia Julka i 3 letni Jojo. Siostra na biustonosz zareagowała tak: "Ale ładny cyckonosz! Tylko po co Ance cyckonosz, skoro ona tam nic nie ma?". Super. Młodszy brat Jojo nie umiał dużo mówić. Jego jedynym słowem było "nie". Później jakoś nauczyli go mówić "tak". A jeszcze później to mówił cały czas "bujaj się, babo". I mówił tak do każdego. I nagle wszyscy święci i nie wiedzą dlaczego ona tak mówi. Nie wiem jak wy, ale myślę, że dzieci z reguły powtarzają to co usłyszą... Ehhh, ale co ja tam wiem! A, no właśnie! Została mi jeszcze Paula! Nastolatka czytająca Harry'ego Pottera. Nie mam bladego pojęcia dlaczego, ale PODOBAŁ jej się SNAPE. Tak, tak, dobrze czytacie: SNAPE. Z tego co wiem, to NORMALNI ludzie odczuwają wstręt do tego idioty męczącego biednego Harry'ego. ;D A ona się chyba zakochała... I pozostało mi jeszcze jedno. Oczywiście rodzina Anki jest tak zaczepista, że zachwyca się jej o rok starszą kuzynką Martą i o rok młodszą Gretą. Są takie wzorowe i dojrzałe, że przyćmiona rodzina zachwyca się, kiedy Marta znajduje sobie DWUDZIESTOLETNIEGO CHŁOPAKA, KTÓRY PROSI JĄ O RĘKĘ, w skutek czego Ania postanawia szukać sobie przez internet jakiegoś 20-latka, z którym będzie chodzić. Właściwie to jej zdaniem tacy faceci to pedofile. :/ Nosz ja pierniczę noo! Ale jak się potem okazuje związek Marty nie przetrwał, bo na jakimś ślubie czy coś, on znalazł ją pijaną na kolanach kolegi z klasy. Sama książka kończy się trochę smutno, bo jedna z przyjaciółek się przeprowadza, ale na jej miejsce wprowadza się nowa rodzina z nową sąsiadką w ich wieku.
No i to chyba wszystko na temat tej książki. Tak na koniec powiem, że w miarę nawet mi się podobało. Jest to chyba moja najdłuższa "recenzja" jaką kiedykolwiek napisałam. Jeśli jeszcze coś mi się przypomni, to dopiszę, bo opisałam tu tylko parę głównych "defektów" jej życia. Oczywiście sama książka zawierała więcej różnych sytuacji związanych z chłopakami, komersem i tajemniczą Marią Z Parteru podejrzewaną o zabójstwo rodziców. Mam nadzieję, że się podobało. ;D
Miron Białoszewski "Ach, gdyby, gdyby nawet piec zabrali..." Moja niewyczerpana oda do radości Mam piec podobny do bramy triumfalnej! Zabierają mi piec podobny do bramy triumfalnej!! Oddajcie mi piec podobny do bramy triumfalnej!!! Zabrali. Pozostała po nim tylko szara naga jama szara naga jama. I to mi wystarczy: szara naga jama szara naga jama sza-ra-na-ga-ja-ma szaranagajama. I oto właśnie ten niesamowity wiersz omawialiśmy dziś na polskim. Nie wiem co brał autor tego wiersza, ale to musiało dawać niezłego kopa ;D. Nie no oczywiście żartuję sobie. Ze 20 osób potem powtarzało "szaranagajama, szaranagajama". No nie wiem jak wy, ale to brzmi po chińsku. Przeczytajcie to sobie na głos jednym tchem: "szaranagajama". A teraz wyobraźcie sobie Chińczyków ze skośnymi oczami chadzających sobie po targowisku i krzyczących: "szaranagajama! szaranagajama? szaranagajama?! szaranagajama szaranagajama!" Kosmos, nie? Mało tego, według ludzi usilnie wpajających nam wiedzę do mózgów, ten wiersz jest po prostu o remoncie. Tak, dobrze przeczytaliście, zwyczajnie jest o piecu kaflowym, który wymieniają na centralne czy coś. A podmiot liryczny, któremu wynoszą ten piec, jest najpierw wściekły, że to robią, a potem już nie, bo odkrył zabawę w słowa, czyli według mnie to po prostu mówił na różne sposoby "szaranagajama". Nie wiem jak wy, ale moim zdaniem ten wiersz wniósł tak dużo do mojego życia, że chcę o nim opowiedzieć światu i myślę, że powinien go poznać każdy. A tak na serio, to nie mam nic do tego wiersza i w sumie cieszę się, że go omawialiśmy, bo nie trzeba było myśleć na lekcji :D Niech SZRANAGAJAMA będzie z wami! ;)
Dziś dzień spotkania z Nikkim. Niestety dzień zapowiadał się deszczowo. Rin bardzo się denerwowała. Ze stresu zjadła tak wielkie śniadanie, że jej mama stwierdziła iż córka zaraz pęknie. Postanowiła odwieźć ją samochodem do szkoły. Rinslette ubrała się błyskawicznie i równo za dwadzieścia ósma była przy starym i już trochę zużytym fordzie. Była to jedyna pamiątka po ojcu, który odszedł nie wiadomo dokąd, gdy Rin miała sześć lat. Nigdy nie potrafiła zrozumieć dlaczego mama wtedy nie płakała. Pytała ją o to, ale ta za każdym razem ukrywała odpowiedź. W końcu dała jej spokój. Po drodze do szkoły Rinslette nie widziała nic oprócz siąpiącego deszczu i zmokniętych drzew. Ludzie idący chodnikiem mieli na sobie płaszcze przeciwdeszczowe i osłaniali się parasolkami. Dobrze, że chociaż one były kolorowe, bo Rin całkiem straciłaby nadzieję i chęci na spotkanie z Nikkim. Podczas jazdy samochód mijał wiele domów i sklepów. W pewnym momencie przejeżdżał też obok parku w centrum. Dziewczyna przypomniała sobie, że już za kilka tygodni będzie pełnia księżyca, a za niecały miesiąc - jej piętnaste urodziny. Gdy dojechała do szkoły przestało padać, jednakże nadal było chłodno i pochmurno. Pod klasą czekała już Lin. Ona też nie miała zbyt radosnego humoru. - Nie! To się nie może udać! Coś czuję, że ten dzień będzie kompletną klapą! - narzekała Rin. - Może nie będzie aż tak źle. Ciesz się, że mamy tylko pięć lekcji. Uwierzę, że ten dzień może być lepszy, jeśli pani Collinson przełoży ten sprawdzian z głupich wojen ze Szwecją i całą resztą! - O matko! Całkiem o nim zapomniałam! Mam tylko trzy przerwy, żeby sie czegokolwiek nauczyć! Rin z determinacją zabrała się za naukę. Równo z dzwonkiem rozpoczynającym czwartą lekcję, pani Collinson weszła do klasy i zaczęła rozdawać sprawdziany. Podczas ich pisania, Lin zauważyła, że pogoda za oknem diametralnie się zmieniła. Zaczęło świecić słońce, a po chmurach nie było ani śladu. - Psssst! Rin! Spójrz za okno! - szepnęła. - O jejku jejku jejku! Czyli jednak ten dzień może być całkiem udany! - stwierdziła z nadzieją w głosie Rin. - Rinslette! Lindsday! Co to za rozmowy? Proszę natychmiast zamilknąć, albo oddać kartki i zgłosić się do dyrektora! Inni nie mogą pracować w takich warunkach! Żeby mi to było ostatni raz! Po lekcji historii była fizyka. Pan Philips pokazał kilka ciekawych doświadczeń i zadał masę zadania domowego na za tydzień. Rin nie mogła się już doczekać kiedy będzie mogła stamtąd wyjść. W końcu zadzwonił upragniony dzwonek i dziewczyna pobiegła wraz z przyjaciółką na dziedziniec przed szkołą. Niespodziewanie podszedł do nich Nikki. - Cześć dziewczyny! - Noo cześć. - odpowiedziały. - Słuchaj Rin, myślałem, że dzisiaj nie wyjdziemy, ale się rozpogodziło. Czyli spotkanie nadal aktualne? - Tak. Myślę, że tak. - rzuciła Rin i pomyślała, że Nikki ma śliczny głos. - To do zobaczenia. Przyjdę po ciebie o piętnastej. - Dobrze. Do zobaczenia. Gdy Nikki odszedł, Rin spanikowała. - O matko matko matko matko! W co ja się ubiorę?! - Nie mam bladego pojęcia. Coś wymyślimy. Odniosę tylko rzeczy, zjem obiad i wpadam do ciebie. - Nie zdążęę! - załamała się Rin. - Będę wyglądać jak potwór! - Weź się w garść! Jesteś Rinslette! Wyglądasz lepiej niż Ney i cała jaj paczka razem wzięci! A po za tym masz najlepszą stylistkę świata - mnie - więc nie ma mowy o złym wyglądzie! - Ha ha! Ty to zawsze wiesz jak się dowartościować i jednocześnie mnie rozśmieszyć! -rzuciła Rin ruszając w stronę domu. Dwadzieścia minut później Lin była już u przyjaciółki z plecakiem pełnym ubrań i kosmetyków. Zastała ją w stercie ubrań wyciągniętych z szafy. - Mówiłam! Totalnie nie mam się w co ubrać! - A ja ci zaraz udowodnię, że masz! - powiedziała Lin jednocześnie wysypując zawartość swojego plecaka. Po pół godzinie Rin była już prawie gotowa. Miała na sobie jasne dżinsy, niebieską bluzkę i balerinki, a że było jeszcze trochę chłodno, założyła pasującą do spodni dżinsową kurtkę. Włosy zaplotła w luźny warkocz, pociągnęła lekko tuszem rzęsy, a na usta nałożyła warstwę błyszczyku malinowego. - No, wyglądasz świetnie! Załóż do tego jeszcze moje kolczyki i będziesz gotowa! - Nie wiem jak mam ci dziękować! Nikki będzie tu za dwadzieścia minut. Jeszcze tylko perfumy. - Mam idealne na taką okazję. Trzymam je specjalnie na randkę! - Lin! Ale ja nie idę na randkę! - Gadaj zdrów! Ja tam swoje wiem. Gdybyś mu się nie podobała, to by tylko cię przeprosił i sobie poszedł. - To nie prawda, po prostu chciał być miły. - Tak, tak. A mi tu czołg jedzie! - Ej! Nie kradnij moich tekstów! Ha ha ha! Nie no masz świetne poczucie humoru! A teraz perfumy. Niedługo potem Lindsday poszła do domu, uprzednio wymuszając obietnicę na Rinslette. Miała po powrocie opowiedzieć jej wszystko ze szczegółami. Pięć minut później zadzwonił dzwonek do drzwi. - Już otwieram! - krzyknęła. Przed domem stał Nikki. Sprawiał tak niesamowite wrażenie, że Rinslette odjęło mowę. Miał na sobie niebieską bluzę i dżinsy, a włosy uczesał na lekkiego "jeża". - Cześć Rin! To jak? Gotowa do wyjścia? - Oczywiście. Chodźmy. Dziewczyna była tak spięta, że zastanawiała się czy przypadkiem tego nie widać. Zastanawiała się gdzie pójdą. Obiekt jej westchnień skierował się w stronę parku. Kupili sobie lody i zapanowała niezręczna cisza. Świeciło słońce, więc kilkoro dzieci wyszło razem zagrać. W pewnym momencie jedno z nich odbiło piłkę tak mocno, że wyleciała wysoko w powietrze prosto w stronę Rin i Nikkiego. Dziewczyna w porę zauważyła to zgrabnie przyjmując i odbijając piłkę. - Wow! To było świetne zagranie! Grasz w siatkówkę? - Tak trochę. Bardzo mi się podoba, ale niestety nie mam gdzie i z kim ćwiczyć. A ty? Jaki sport lubisz? - Koszykówkę. I trochę siatkówkę. Możemy razem się uczyć. Ty nauczysz mnie grać, a ja ciebie! - zaśmiał się. - Świetny pomysł, ale nie jestem pewna czy chcesz uczyć taką łamagę! - odparła również śmiejąc się. I tak wspólnie sobie gawędzili, gdy niedaleko nich przechadzała się Ney ze swoją paczką. Składała się z czterech osób. Dwóch osiłków Martina Gray'a i Alexa Mulligana oraz Alice White i Samanthy Scott. Gdy ich spostrzegła, ogarnęła ją wielka złość i zazdrość. Natychmiast ruszyła w stronę Rin. - Co tam u ciebie Nikki? - zapytała słodkim głosem - O! Kogo ja tu widzę? Szkolna frajerka. Nikki, nie szkoda ci czasu na to zero? - Odpuść sobie! - syknęła Rin. - Courtney, co jest? Czego tu szukasz? - Courtney? Mów mi Ney kochany. - A ty nie mów do mnie kochany. Chodź Rin, pójdziemy gdzie indziej. I już mieli odejść, gdy Ney pstryknęła palcami. Na ten znak jeden z jej świty podstawił nogę Rinslette, a ta przewróciła się prosto do kałuży. Wszyscy wybuchnęli śmiechem. Nikki stał i z wściekłością patrzył na Ney. Rin wstała i obejrzała swoje ubranie. Była cała ubłocona. Ze łzami w oczach zaczęła biec w stronę domu. - Rin, zaczekaj! - rzucił się za nią Nikki, ale Ney zagrodziła mu drogę. - Zaczekaj. Niech biegnie. Może w końcu odczepi się od ciebie? - zadrwiła i zostawiła go na środku drogi ze zmartwieniem.
************************************************************************************************************************************* ♫♫♫♫♫♫♫♫♫♫♫♫♫♫♫♫♫♫♫♫♫♫♫♫♫♫♫♫♫♫♫♫♫♫♫♫♫♫♫♫♫♫♫♫♫♫♫♫♫♫♫♫♫♫♫♫♫♫♫♫♫♫♫♫♫♫ ************************************************************************************************************************************* Uufff... skończyłam. Wybaczcie, że musieliście trochę długo czekać, ale jakoś nie miałam weny. ;DNastępną część postaram się napisać szybciej!